Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

szufladach komody leżały codziennie prawie skupowane ubrania i bielizna dziecinna. Nierzadko ozdobna książeczka złociła się wśród stosu koszulek, hafty spódniczek mieszały się z różową morą zeszytów.
W podłużnem pudełeczku duńskie rękawiczki służyły za podkładkę ołówkom i ozdobnym piórom lub wiszorkom.
I wszystko to było dla.. Mani!
Co wieczór Maryszewska otwierała komodę i przeglądała te skarby. Ze śladami różu na twarzy, z głową upudrowaną, z gałązkami mchu lub konwalij we włosach, pochylała się drżąca z zimna nad szufladą, układając, przyciskając fałdy sukienek, przeglądając książki, uśmiechając się do obrazków...
Czasem brakło nagle nafty w maluchnej lampeczce i światło gasło powoli, pozostawiając kobietę w ciemności zupełnej; czasem herbata, nalana i stojąca na rogu komody, wystygła zupełnie na podobieństwo mętnego żuru... lecz Maryszewska nie dostrzegała tego wcale.
Była tak szczęśliwą, kupiwszy dla Mani długie włóczkowe kamaszki, że jej własne skurczone nogi zdawały się w tej ciepłej wełoie rozgrzewać i nie czuć przenikliwego zimna, panującego w izdebce.
Jeśli nafty starczyło, aktorka wyjmowała z szuflady paczki listów, zabazgranych śmia-