czekoladkami, nadesłanemi dla „naiwnej“ do garderoby.
Wodę piła ciągle, oszukując w ten sposób głód i gasząc ogień, który ją pożerał wewnętrznie — chwilami zdawało się, że ma wewnętrz rozpaloną pochodnię.
Wpijała wtedy paznokcie w swe chude piersi i chwytała powietrze, jęcząc chrapliwie...
Czuła, że życie z niej ucieka, a przecież żyć chciała!... musiała!... O, nie dla siebie — dla... Mani!
∗ ∗
∗ |
Ósma wybiła.
Publiczność zwolna schodziła się do teatru stając małemi grupami, rozmawiając w przedsionku.
Woleli bowiem wszyscy chodzić po śniegu, rozgrzewać się choć w ten sposób, niż siedzieć w nieopalonym teatrze, kostniejąc z zimna w przemarzłej atmosferze sali.
Za kurtyną gwar był niemały.
Grano kostjumową sztukę ludową, a aktor, zwłaszcza prowincjonalny, odżywa, gdy sukmanę na grzbiet wdzieje.
Ubierano się za kulisami, rozdzieliwszy przestrzeń na dwie połowy podartą firanką.
Garderób nie było.
Aktorki dzwoniły masą szklanych pacio-