Z kącika około pieca podniosła się powoli Maryszewska i z pod połatanej siermięgi dobyła zeszyty sznurkiem egzemplarz.
Była tego dnia dziwnie zmieniona — rysy twarzy wyciągnęły się, nos zarysował się ostro
Chwilami oczy jej zasuwały się za powieki i tylko zżółkłe białka migały w mdłem świetle świeczek.
Jednak przyszła w oznaczonym czasie i z najwyższym wysiłkiem włożyła na siebie wiejskie łachmany.
Twarzy jednak umalować nie zdołała.
Farby wypadły z jej drżących palców — mgła wzrok zasłaniała.
— Nie ucharakteryzowałaś się pani! — krzyknął sufler, odbierając egzemplarz.
Maryszewska machnęła ręką.
— Nie warto,... wreszcie... kończę w pierwszym akcie... — odparła i, trzymając się stolików, wysunęła się za kulisy.
Tam upadła na kawałek pniaka i pozostała tak nieruchoma, oczekując swej kolei.
Gdy wreszcie wyszła na scenę, grając Motrunę w Dziewczęciu z chaty, już wejściem samem zrobiła silne wrażenie.
Majestat śmierci bił z jej pokurczonej postaci. Kir jakiś żałobny otulał ją całą, drżącą, zalaną łzami, gdy głosem urywanym, chrapliwym, błagała Ratajów o opiekę nad sceniczną swą córką.
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/34
Ta strona została skorygowana.