Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

Cała treść życia tej nieszczęśliwej skupiła się w tej chwili w rozdzierającej prośbie, jaką słała ze sceny w dal mroźną ze stygnącym oddechem na sztywniejących ustach.
— Skoro ja umrę... co się z córką mą stanie? — pytała, łamiąc ręce.
Cisza uroczysta panowała w sali.
Tak wielką była ta rozpaczna troska konającej matki, że widzowie siedzieli na swych miejscach nieruchomi, czując tragedję śmierci, która powoli ze sceny ku nim spływała.
To nie aktorka klęczała przed nimi... to matka, która odejść musiała w dal ciemną i zostawić na ziemi sierotę... córkę ubóstwianą, dla której kosztem swego życia wywalczała dobrobyt na świecie.
Po skończonym akcie podniosła się Maryszewska z ziemi; gorące oklaski rozlegały się za kurtyną, lecz ona uczepiła się kulisy i próbowała skierować się ku garderobie.
Przytomność jednak ją opuszczała, bo kilkakrotnie zachwiała się, obdzierając stare płótno, którego się czepiała.
Wreszcie, zatoczywszy się, runęła na ziemię, wydając jęk przeciągły, bolesny, kurcząc się i kryjąc w całej masie przystawek i obszarpanych płócien.
Tam leżała, rwąc na sobie zgrzebną koszulę, w którą była przyodziana, bijąc się