cała falanga próżniaków, włócząca się dokoła garderób i wyciągająca źle odcharakteryzowanych aktorów na „fundy“, „biby“ i „włóczęgi“.
„Bębenki“ dają się naciągać grandziarzom, fundują, deklamują „Czarny szal“ i pozwalają się zgrywać w stukułkę. Ten rodzaj „bębenków“ uwielbiał grandziarz najbardziej.
W nocnej tej włóczędze rozwijał Nadniżyński wszystkie swe wspaniałe kawały: przemieniał szyldy sklepowe, dzwonił do mieszkań prywatnych, pytając się o samego siebie; rozlepiał klepsydry, zapraszające na pogrzeb dyrektora teatru; na rogach ulic rozwieszał tablice ze zmianą nazwiska ulicy; dzwonił gwałtownie do apteki, żądając „tłuszczu komarowego“, lub kładł się wpoprzek chodnika, udając nieżywego.
Był niewyczerpany w pomysłach, włócząc się noc całą od knajpy do knajpy, wdając się w rozmowę z nocnymi stróżami, śmiejąc się ze strażników.
Świt zastawał go jeszcze na chodniku lub we drzwiach knajpy, zżółkłego, z oczyma zaczerwienionemi.
Na scenie drwił ze wszystkich szlachetnych „figur“, jakie przedstawiał. Gdy grał jakiego z tych pięknych starców, którzy w sztukach Feuilleta przesuwają się jak relikwie
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/42
Ta strona została skorygowana.