Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

A gdy zeszedł ze sceny, obsypany oklaskami, śmiał się, zdzierając nalepioną siwą, szlachetną brodę, i mówił z jadowitym uśmiechem:
— A to ich wzięłem na grandę!...

∗                    ∗

Dyrektorzy teatrów i lichwiarze, kręcący się wokoło kulis, najwięcej się obawiali Nadniżyńskiego.
Jedyną jego myślą i staraniem było „wykierować“ każdego dyrektora i „ubrać“ wierzyciela.
Nieraz po wzięciu znacznego forszusu, znikał nagle w nocy, przyczepiając swoje role do sikawek, stojących w kącie kulis.
Angażował się do kilku naraz towarzystw — i nigdzie nie jechał, bijąc się z uciechy po łysinie na samą myśl, jaką to „kurtę dyrektorom skroił“.
O żydów, od których pożyczał pieniądze, nigdy się nie troszczył. W mieszkaniu swem, oprócz stosu ról, hamaka, zastępującego łóżko, i potłuczonej lampy, nic nie miał. Ubranie miał pochowane w rozmaitych miejscach, w obawie przed „zajęciem“ — i urządziwszy się w ten sposób, pocieszał każdego lichwiarza następującemi słowy:
— Panie kochany,... nie desperuj!... i po mnie i po panu... potop!...