conego zuchwalstwa, było tu głównym czynnikiem, popychającym go do tworzenia przez całe życie czynów napozór potwornych, przerażających samolubstwem, a według jego pojęć — zupełnie nienagannych.
Gdy w przystępie szału odgryzł leśniczemu ucho za spłoszenie zwierzyny, do której celował, wynagrodził go przecież, dając mu chatę i grunt, a nawet niezłą sumę na zagospodarowanie.
Leśniczy dziękował jasnemu panu i w zasadzie zdawał się nawet zadowolniony.
Dziś jednak pan się nudził.
Oczekiwał wizyty doktora, któremu płacił dukatami w złocie i zanudzał opowiadaniem swych dolegliwości.
Nie miał nawet sprzętu jakiegokolwiek, do któregoby się przywiązał. Żadnej pamiątki do przejrzenia, żadnego listu do przeczytania, listu, którego zżółkłe kartki nosiłyby ślady łez lub pocałunków gorących.
Nic, nic!
Nawet psa wiernego, ciągnącego nogi ze starości, grzejącego się w tej wąskiej strudze światła, które majowe słonko do tej ciemnicy wlewało.
Z ulicy przez szczelnie zamknięte okno wdzierał się gwar tysiąca głosów, pomięszanych w cieple wiosennem razem z całym
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/63
Ta strona została skorygowana.