Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

chórem zapachów wonnych, dobywających się ze świeżej zieleni.
Od łąk, do pól niósł wiatr całe fale ciepłych zapachów, całą gamę aromatycznych ziół, począwszy od kluczyków, aż do macierzanki. I kłęby tej woni owijały wysokie szczyty domów, wpadały do otwartych okien, poza któremi widać było jasne ściany mieszkań i ożywione, uśmiechnięte twarze dzieci, śmiejących się w świetle majowem
Pan hrabia nudził się piekielnie.
Miał umysł zmienny i wrażliwy.
Opłakał już wygaśnięcie rodu, pragnął jakiegoś innego zajęcia.
Obejrzał się rozpaczliwie po pokoju. Ciemno i smutno było dookoła.
Zaczął się przyglądać gobelinom, ale wprędce odwrócił oczy.
Te szare kobiety nużyły go — zresztą przyglądał się im od lat tylu.
Zapragnął czegoś żywego, czegoś, coby się poruszać mogło i ruchem tym zajmować go choć przez chwilę.
Znużone jego oczy zaczęły szukać bodaj jakiej muszki, pajączka...
Ale wszystko dookoła niego było czyste, okurzone, lśniące od porządku jak nowa trumna.
Starzec poprawił się niecierpliwie.