Przytuleni więc do siebie, szli cicho i smutno coraz dalej, rozgrzewając się na dziedzińcach, gdzie małpka przewracała koziołki, sztywniejąc w powietrzu jak kawałek drzewa, a chłopak tańczył rodzaj tarantelli i bolera, drepcząc po śniegu odmrożonemi i poranionemi nogami. Potem chwytali się znów w objęcia i szli dalej przez zaśnieżone ulice, otoczeni tłumem zmarzniętych wyrostków, dopóki nastający zmrok nie zapędził ich do wspólnej nory, służącej im za rodzaj pomieszkania.
I tam jeszcze nie rozłączało się ich dwoje. Chłopak siedział, grzejąc się przy piecu, a na ramieniu jego uczepiona siedziała małpa, gryząc stare skórki chleba i zaglądając figlarnie raz po raz w oczy chłopcu. On oddawał jej część pożywienia, dzieląc się z nią każdą lepszą kruszyną, kładąc jej drobne kawałki cukru w pociesznie wykrzywioną mordeczkę.
Dla dziecka tego to brzydkie, kosmate stworzenie, ohydnie pomarszczone, miało urok wielki, bo mu niosło wspomnienie rodzinnego kraju, lat wolności, śmiechu, słońca i woni kwiatów.
Więc kochał ją, kochał Toto swą Ninę, tuląc ją do piersi z tęsknotą najwyższą; a gdy wszystko ucichło i czarne oczy chłopca senne powieki pokryły, widać było u wezgłowia nędznego posłania skurczoną, maluchną po-
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/68
Ta strona została skorygowana.