i bawiono. Czarne kędziory chłopca rozsypywały się dookoła jego śniadej twarzyczki, ożywionej w tej chwili rumieńcem. To wiosenne słonko rumieniec ten wywołało. Dziecko wciągało ciepłe powietrze całemi piersiami, koszulka ponsowa na zapadłej piersi wznosiła się przyśpieszonem tempem. Drobne nóżki, obute w podarłe sandały, deptały zżółkłe gałązki mchu, wyrzuconego przed chwilą przez okno; oczy błyszczały weselej, pogodniej jakoś.
I Nina dziś była weselsza, a grymasy jej i skoki rzeczywiście zdawały się wypływać z dobrego jej wewnętrznego usposobienia. Łysego czoła nie przecinały zmarszczki, a ruchy pełne zaniedbania miały w sobie jakąś radość dziecinną, coś zapożyczonego ze słońca, z wiosny, z radosnych głosów, drgających w powietrzu.
Hrabia uśmiechnął się w dziwacznem skrzywieniu. Małpa zaczęła go interesować potrosze. Jej figle i skoki przejmowały go podziwem. Kiedyniekiedy mruczał: „kanalja“! i otwierał potem coraz szerzej usta.
Radby przyjrzał się jej bliżej.
Co tam było pod jej skórą, że łamała się tak dziwacznie, jakby kości nie miała?... I zapragnął nagle dotknąć się tego brzydkiego stworzenia, spojrzeć mu lepiej w mordkę pomarszczoną, mieć je tuż przy sobie, zwinięte
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/70
Ta strona została skorygowana.