Hrabia, przyczajony na środku pokoju, śledził każdy ruch małpy z gorączkową ciekawością. Dawno nie czuł się tak „zaanimowanym“. To rude, małe stworzonko, migające przed oczyma z szaloną szybkością, imponowało mu zwinnością dziką... jemu, pokurczonemu starcowi, który z wielkim wysiłkiem mógł podnieść się z klęczek, lub schylić do ziemi.
Na rozkaz pana służący przyniósł cukru i bakalij.
Nina, kołysząc się na poręczy fotelu, z wielką kokieterją chwytała kosmatą łapką podawane jej przysmaki, zaciskając przytem silnie pazurki.
Hrabia pił tymczasem kieliszek starego tokaju, który wzmacniał jego siły i stanowił rodzaj jedynego lekarstwa. Bo też to był stary, prawdziwy tokaj, ten, co z ciemno-brunatnemi swemi kroplami, jak ogniem rozpłomienionemi i jak cukier słodkiemi, żar w żyły przelewa. Zastygła krew starca wskutek tego żaru krążyć żywiej poczynała, — ale mimo to hrabia do kieliszka swego mięszał wino lżejsze, obawiając się zbyt silnej dozy wzmacniającego napoju.
Nina powoli podsunęła się ku hrabiemu. Z najwyższą ciekawością patrzyła na omszałe butelki, na gałki z surowego mięsa podane na talerzu, na srebrne widelce i maszynkę
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/74
Ta strona została skorygowana.