Mówił „trzeba ją wyleczyć“! a w palcach ściskał codziennego dukata, którego zawsze nosił w kieszonce od kamizelki.
Ale lekarz porwał się nagle od łóżka, nad którem się nachylił.
— Małpa?... ja mam leczyć małpę? i po to mnie pan tu wprowadziłeś? — wołał drżącym z oburzenia głosem, a wysoka postać jego stawała się jeszcze większą, jeszcze wspanialszą.
Postąpił ku drzwiom wyniośle, majestatycznie, piorunując hrabiego wzgardliwem spojrzeniem.
— Zapłacę! — zabrzmiało z ust zdumionego magnata i złoty dukat zabłysnął w zgrubiałych od reumatyzmu palcach.
Lekarz nie odrzekł ani słowa.
Szybko podniósł portjerę i zniknął za drzwiami.
Po chwili słychać było turkot odjeżdżającej karety.
Hrabia pozostał sam z jęczącą Niną.
Wesoła zabawka niewesoło się kończyła.
Małpa zdychała w ciężkich męczarniach, oblana pianą, bezprzytomna.
Zamiast uciesznych skoków miał hrabia przed oczyma widok męczącego się zwierzęcia.
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/77
Ta strona została skorygowana.