Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

ten zachwycający koń, jeżdżony przez pięknego Gillerta!
Damy na trybunach gorąco się zajmowały błękitną kurtką Gillerta i jego jasnemi, wypłowiałemi oczyma... Gdy po zwycięstwie zeszły z trybun, aby być świadkami rozkosznej operacji wlania butelki szampana w gardło konia, otoczyły dżokieja zwartem kołem. Pod tym dachem chińskich parasolek zapadł wyrok, że Gillert jest trés bien, prawie tak bien, jak hrabia Karol lub ten mały Wero. Wysoka, płaska i chuda umitrowana sportsmenka dowodziła gorąco, że dżokiej ten ma dziwnie impertynencki sposób patrzenia i zapewne dla tej przyczyny przysuwała się doń bardzo, bardzo blisko. Gillert tymczasem, przyzwyczajony do pobijania koni na torze, a kobiet na trybunach, z pewną wyniosłą obojętnością obnosił swą twarz pięknego chłopca, znudzonego zbyt łatwemi podbojami.
Wobec więc kościstych ramion pięknego Gillerta bladł fakt złamania nogi. Zresztą nie był to nikt „z towarzystwa“ — un inconnu, ktoś „z miasta“: Towarzystwo zatem nie poniosło żadnego szwanku; kursa były cudowne, ani jeden „protest“ nie dał się słyszeć po wzięciu mety, pogoda dopisała, toalety dam kosztowały sumy bajońskie. Dzisiejszy piknik był zakończeniem tych dni wesołych, wśród