Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

których wszyscy chodzili jakby upojeni... I piknik nie zawiódł — był zachwycający.
I nigdy chyba banalne obicia ścian w sali hotelu Mignona nie słyszały banalniejszych rozmów i nie chłonęły takiej mocy prawdziwych Ylangów Attkinsona i fiołków Pinauda. Nigdy chyba szare od kurzu (pomimo starannego czyszczenia) klosze świateł gazowych nie nosiły odbić tylu brylantów, jak dnia tego, purpurowych refleksów, rubinowych lub zielonych szmaragdowych świateł. Cały highlife dał sobie rendez-vouz w tych salonach. Dzisiejszej nocy rozwiązywały się ciche romansiki, a zawiązywały nowe; mężatki odbierały lub oddawały karteczki maluchne, drobno skreślone, pośpiesznie, na rogu toalety, pomiędzy słoikami créme-simonu, panienki rumieniąc się, przyrzekały wyżytym épouser’om swe drobne rączki, ozłocone posagami. I cały ten światek kobiecy z dziwną gorączką rzucał się w objęcia mężczyzn, goniąc za nazwą żony lub kochanki, jakby gnany jąkaś niewytłumaczoną potrzebą pętania swych skrzydeł wieczną niewolą. Z szelestem jedwabnych sukien osuwały się do stóp męskich te wonne, delikatne istoty i, na wzór starożytnych niewolnic, schylały kornie głowy, przeznaczone do noszenia królewskich diademów. Pod obcisłemi stanikami, strojnemi w całe pęki strusich piór, biły serca, łaknące tyranji mężczyzny — tego