w ten sposób wiele: zamiast twarzy Satyra, wnosił w grono kobiet dobroduszną twarz eleganckiego spowiednika, któremu pluszem okryty fotel za konfesjonał służył.
I te kobiety, które w przeciwnym razie uciekałyby od rozpustnej twarzy starca, same biegały do niego, prosząc o dobrotliwy uśmiech, o przyjacielskie uściśnienie dłoni.
Hrabia Dezydery był podobno bardzo bogatym. Prowadził ciągle grand train i wyjeżdżał bardzo często za granicę. Mieszkanie jego było prawdziwem muzeum, gdzie starożytne zbroje walczyły o lepsze z gerydonami z prawdziwej chińskiej laki, a ciemne barwy starych gobelinów odbijały dziwnie od białego ciała kobiet Makarta. W sypialni stała czarna, lśniąca, ogniotrwała kasa, otwierająca się na słowo „Lili“.
Imię to hrabia wymawiał z rozrzewnieniem pewnem. Przypominało mu bowiem młode, jasnowłose dziewczę, które spojrzało nań pewnego majowego ranka z poza snopów kwiatów, jakie na targ niosła. Hrabia, piękny, młody wówczas chłopiec, pobiegł za tem zjawiskiem, wśród bzu i jaśminu ujrzanem, i postarał się, aby jaśmin i bzy ustąpiły mu miejsca tuż przy twarzyczce dziewczyny.
Historja była dalej „stara“, jak mówi Heine; młoda Elżbietka, a raczej Lili, jak ją przezwał jej kochanek umiłowała całą duszą
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/92
Ta strona została skorygowana.