Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

pięknego chłopca, uciekła od matki i — żyła tylko w nim i dla niego.
Hrabia otoczył ją dostatkiem i starał się przyzwyczaić ją do poudre d’Iris i gorsetu, ale Lili łzami zmywała puder, a gorset darła w kawałki, poczem padała na kolana i prosiła hrabiego, aby jej dał kawałek prostego mydła i zwykłej wody źródlanej.
Pieszczochowi salonów trudno było się nagiąć do prostackich żądań zdrowej dziewczyny, ale czynił co mógł, aby nie stracić tego jasnowłosego dziewczęcia, którego czerstwa, uczciwa, niewyrachowana miłość sprawiała mu rozkosz prawdziwą.
To też cierpiał niemało dnia tego, gdy w salonie jego zjawił się młody, niezgrabny chłopak, świeżo wyzwolony czeladnik szewski, ubrany w długi odświętny surdut, w krochmalny biały krawat, i drżącym głosem prosił go „o rękę panny Elżbiety, jako pana opiekuna“...
Hrabia ze zwykłym sobie taktem, w sam czas się opamiętał, dał przyzwolenie, nie pytając nawet Lili, kiedy, jak i gdzie poznała się ze swym nowym kochankiem, i odtąd co lat kilka podawał do chrztu maleńkie stworzonko, bardzo do papy szewca podobne.
Sklep na pryncypalnej ulicy, wytwornie urządzony, był ślubnym podarkiem ze strony hrabiego, a jasnowłosa Lili, błyszcząc twa-