Odziany był ciemno, twarzyczkę miał drobną, spaloną od słońca; ogromny, czarny kapelusz tworzył tło do tej twarzy.
Wyciągnął ręce wpół nagie z różami, z których ściekała woda.
— Una lira! — powtórzył, sądząc, że Helena go nie słyszy.
Ona wzięła kwiaty i z roskoszą patrzyła na jasność róż i na delikatną piękność dziecięcia.
Zjawił się przed nią, jak wielki motyl czarny i stał teraz bardzo piękny, ciągnąc ku sobie jej zwrok i duszę.
— Tyle mam w sobie od wczoraj rzeczy brzydkich — pomyślała — taka kałuża moralna roztoczyła się przedemną, że ta naiwna piękność, bijąca z ócz i rysów tego dziecka, daje mi wypoczynek i równoważy poniekąd szpetotę mych wrażeń.
Malec, otrzymawszy monetę — uciekł w podskokach. Helena śledziła jeszcze jego drobną postać wśród elektrycznej smugi światła.
Gdy znikł, ogarnął znów Helenę dziwny smutek. Zabrakło jej nagle sił do walki. Zaczęła nie bronić się natrętnym myślom i nie odpędzała od siebie myśli o nieznajomym.
— Gdzie on chodzi? Co robi w tej Wenecji? Jak czas przepędza — myślała — czy jest tam jakaś kobieta, która zajmuje stale jego myśli? Jeśli jest, jak wygląda? O czem on z nią mówi?...
Miała na tyle siły, że nie chciała dozwolić sobie myśleć, jakiemi pieszczotami ta kobieta go obsypuje i jakie to pieszczoty ona w zamian odbiera. Ciągle jeszcze ograniczała stosunek nieznajomego do innej kobiety, do wymiany zdań i myśli. Lecz w głębi duszy wrzał w niej cały świat innych podejrzeń.
Kto ona? Bo że musi być jakaś, o tem Helena nie wątpiła.
Kto? Czy to jakaś kobieta inteligentna i z wyższej sfery, czy też jedna z tych dziewcząt w czarnym szalu o pobladłej twarzy, które widywała oparte o kolumnadę na placu św. Marka?
W takim razie, jeśli to jest taka prosta, blada od namiętności dziewczyna, to rozmowa z nią, wymiana myśli, zdań, jest niemożliwą.
Więc co? Błoto? Błoto?...
Helena powstała z ławki i bezwiednie zaczęła iść w kierunku stacji, z której odpływały statki na Riva degli Schiavoni.
— Wolałabym już, ażeby to on szedł do teatru i rozmawiał z temi małemi tancerkami. Miałabym wtedy pewność, wiedziałabym która, poznałabym już dokładnie wartość tego człowieka — myślała, idąc — tak, łudzę się jeszcze, przy-
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/104
Ta strona została skorygowana.