Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

Nie zdawała sobie sprawy, co było tak strasznego w tym mężczyźnie, którego Wenecja tak łaskawie zdawała się jej zwracać po srebrnych ścieżkach laguny.
Tylko cała zamarzła prawie od zimna, jakie ją ogarnęło.
Z czerni żałobnej gondoli powstały człowiek był wizją, mającą w sobie coś strasznego, coś, co ją zdławiło nagle, jakby kto zacisnął dokoła niej setki ramion oślizgłej, zimnej hydry.
Tak, to była wizja, ta dumna głowa Cezara, którą miała przed sobą, wizja przez nią upragniona.
Jej wizja!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Widocznie przeznaczono mi spotykać panią nad brzegiem morza. W tej białej sukni podobną pani jesteś do oblubienicy Ibsenowskiej.
Helena jeszcze nie powstaje ze słupka, na którym siedzi.
Róże, wgniecione prawie w ziemię, konają pod jej stopami.
— Czy pozostaje tu pani jeszcze nad brzegiem? — pyta nieznajomy, oczekując widocznie na jakieś słowo ze strony Heleny.
— Nie, idę do domu! — odpowiada wreszcie cicho i prawie niewyraźnie.
— Jakoś mi pani blada, a może ten blask księżyca nadaje cerze pani tę dziwną barwę... Pani pozwoli...
Pochylił się i podniósł wiązankę róż, zgniecioną i zwalaną ziemią.
— Biedne kwiaty! — zawołał — okrutnie się pani z niemi obeszła...
— Och! były już zwiędnięte... — broniła się słabo i szybko wyciągnęła rękę po róże.
— Nie! nie!... zepsułyby efekt świeżej sukni pani... lepiej poślijmy je na dobranoc Wenecji. Chce pani, co?
Roześmiał się z dziwną, dziecięcą prawie prostotą.
— Rzuć je pani sama. Zabiorą ze sobą trochę czaru, jaki masz w swej postaci.
W jednej chwili Helena oprzytomniała.
Ton głosu nieznajomego był w tej chwili zupełnie różny od dźwięku, jaki miał jego głos owego pamiętnego wieczoru.
Było w nim coś swawolnego, coś ironizującego, coś, co zdawało się Helenie lekceważeniem.
Wzięła kwiaty, które jej podawał i milcząc, powstawszy, skierowała się w głąb willi.
On poszedł za nią trochę zdziwiony.
— Czy obraziłem panią? — zapytał, odczuwając instynktownie w ruchu, z jakim odeszła, że coś się jej w nim niepodobało.
Ona przeraziła się nagle, że on może tę obrazę wziąć za chęć pozbycia się go zupełnie.