Zwróciła więc ku niemu swą twarzyczkę, która prześlicznie zarysowała się w aureoli jasnego kapelusza, narzuconego masą liliowego kwiecia i siłą nerwową wywołała na usta uśmiech.
— Pan? Mnie? Nie. Pan mnie nie obraził wcale...
— A jednak miałaby pani prawo kazać mi iść precz jak ostatniemu natrętowi. Ośmielam się rozmawiać z panią i... nie przedstawiłem się pani.
Stanął na chwilkę i wyrzekł z układnym, szablonowym ukłonem:
— Karol Hawrat, adwokat ze Lwowa.
Ją aż zabolało to jakiekolwiek imię i nazwisko.
Przestał być wizją — był adwokatem ze Lwowa.
Uderzyło ją to, że był ze Lwowa, a ona nie widziała go nigdy.
— Ja jestem także ze Lwowa — odparła ze śmiechem.
— I na to potrzeba aż laguny i Lida, ażeby się zejść w taką śliczną noc księżycową i zamienić tych słów kilka.
Szli teraz aleją koło maneżu z huśtawkami, przy którym paliło się kilka jaskrawych pochodni.
Ochrypła katarynka grała walca.
— Tak jęczy ta włoska katarynka, jak nasza lwowska w niedzielny wieczór z poza Żółkiewskich parkanów — wyrzekł Hawrat, stając koło balustrady — ale pani tam pewnie nigdy nie była?
— A pan był?
— Byłem nieraz.
Głos jego zabrzmiał twardo i ostro. Zapatrzył się chwilę w czerwone smugi światła i zwrócił się nagle ku Helenie:
— Chodźmy dalej!
Poszli pod drzewami milcząc, jakby pomiędzy nimi przeszedł jakiś cień. Helena czekała, czy on nie zrobi żadnej aluzji do pierwszego ich spotkania.
Ale on w tej kwestji zupełnie milczał. Tylko obracał machinalnie w ręku róże, które ciągle jeszcze niósł ze sobą.
Helenie się zdawało, iż od czasu do czasu obrzuca ją ciekawem spojrzeniem, jakby chciał zbadać, z kim ma do czynienia.
Uczuła się tem głęboko dotkniętą.
Wszystko w tym człowieku za zbliżeniem się drażniło ją i bolało. W głębi swej duszy wykołysała tę dziwną postać i tylko raz jeden na chwilę, gdy się zjawiła z czarnych draperyj gondoli, zdała się jej godną wyobrażenia, jakie o niej powzięła.
A mimo to czuła się tak szczęśliwą, iż wreszcie go odnalazła, że pierś jej, zdawało się, nie mogła pomieścić tej radości.
— Co zrobimy z różami, które miała pani posłać We-
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/110
Ta strona została skorygowana.