Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/114

Ta strona została skorygowana.



XX.

Nad ranem Helena okryła się lekkim peniuarem i oblawszy twarz i szyję zimną wodą, zaczęła chodzić niespokojnie po pokoju.
Spędziła prawie całą noc bezsennie.
Po razy sto przeżyła owe wieczorne spędzone z Hawratem chwile. Były one tak różne od wyśnionych i przeczuwanych przez nią momentów, iż w umyśle powstało wielkie rozgoryczenie.
To przedstawienie się szablonowe, z określeniem rodzaju zajęcia, słowa banalne, które mu z ust padały, zdawały się jej rozrastać jak chwast. A przecież było i coś pięknego, coś srebrnego, choć bez siły i tajemniczości. Ten projekt posłania Wenecji róż na dobranoc, lub rzucenie kwiatów na łono kwiatów, aby im skon lżejszy uczynić. Takie subtelne, delikatne drobiazgi miały w sobie coś kobiecego i może dlatego tak potrąciły w Helenie strunę subtelnej i delikatnej drobiazgowości.
Lecz to wszystko nie było to, co powinien był jej dać ten on, groźny i silny, którego duchową przewagę uczuła tak dotkliwie i nagle. Sądziła, że nadal zatrzyma się w niej to samo wrażenie...
Helena usiadła na poręczy kanapy, splotła nagie ręce z tyłu głowy i zaczęła analizować głębię swej duszy.
Wrażenie silne, potężne — to, które wtrąciło ją nagle na próg śmiertelnych zagadnień — trwało w niej w całej pełni.
Pomimo wszystko, pomimo szablonu, pomimo cokolwiek skrzypiących butów i tytułu „adwokata“ — on pozostał dla niej wieczną, straszną, potężną wizją — on panował w świecie abstrakcji, do którego zmysły jej sięgały o tyle, aby uplastycznić sobie pewne wrażenia była w stanie.
Siła więc jego duchowa musiała być olbrzymia i najzupełniej niezawisła od fizycznych warunków (jakkolwiek z niemi pozornie złączona), skoro stłumić podniosłego wrażenia, jakie biło od niego, nie była w możności.