Najwięcej bała się Helena, aby Hawrat nie napisał do niej banalnego listu z przeprosinami lub, co gorsza, nie przysłał jej kwiatów jak w Reichenhallu sekretarz.
Wprost z altanki poszła na górę do swego pokoju i zamknęła drzwi na klucz tak, jakby w ten sposób pragnęła się odgrodzić od reszty świata.
Wzrok jej padł na masę książek, które przywiozła ze sobą z Wiednia i Reichenhallu.
Oparłszy się o komodę, zaczęła czytać tytuły i nazwiska autorów. Był tam Prevost, Bourget, Louys, Loti i inni. Czytała je, powtarzała machinalnie, jakby chciała się ich na pamięć nauczyć. Niedawno jeszcze wydawali się jej zajmującymi, nawet z „psychologji głębią“ Bourgeta godziła się chwilami, Prevost zdawał się jej znać serce kobiece, Loti — być wielkim malarzem, rozsnuwającym całe ekrany barw i egzotycznych obrazów w takt szeleszczących wachlarzy.
W jednej chwili pod słowami Hawrata runął ten gmach sztucznych baniek. Ze wzgardą odrzucony „Ecran“ Bourgetowski był pierwszą cegiełką, wyrwaną z tej świątyńki, która ją otaczała.
— Po co czytać to wszystko? — brzmiało jej ciągle w uszach uparcie, fatalnie, drażniąc ją, jakby jakieś ostrzeżenie chłodne, ironiczne, niespodziewane. — Po co?
Tak, co jej z tego przyszło, gdy dowiedziała się, że pani de Rouviers nie oszukiwała swego męża, a on oszukiwał ją z panią de Miremont. Czem dla niej wogóle byli ci ludzie, te kobiety, o których jakiś plotkarz bez żadnego celu oprócz napisania jeszcze jednej książki, opowiedział jej w obcym języku? Czy po przeczytaniu takiej książki miała choć chwilę tej zadumy, tej melancholji słodkiej i dziwnej, jaką odczuła po przeczytaniu jednego pięknego sonetu? Czy zwróciła się od nich ku sobie i w sobie szukała wrażeń, jakie oni, ci wysnuci w umyśle Prevostów i Burgetów, na niej zrobili?