Nic, nigdy nie doznała nic podobnego.
Ani ich cnoty, ani ich zbrodnie, ani ich namiętności, ani ich kłamstwa, ani ich piękności, nie były jej cnotą, jej kłamstwem, jej pięknem.
Była im obcą i nie wyczuła ich.
Patrzyła na nich, jak się patrzy na okazy w słojach spirytusem napełnionych. Mówi się „ach“! albo „och“! Przechodzi się mimo, nie rozumiejąc ani bólów, które te okazy stworzyły, ani ich pożytku. Przechodzi się mimo, jak koło roślin bezużytecznych, bezwonnych, czasem nawet pięknych ale nie zatrzymujących na sobie wzroku.
Mówi się „ach“ i „och“!, ale niema się prawdziwej rozkoszy z ich widoku i woni.
Oko biegnie w dal, szuka innych barw, kształtów, pragnie objąć coś więcej świecącego dla głębi ludzkiej istoty.
Więc, po co?
Pustka wielka, coś nakształt przepaści i na jej dnie trochę połamanych cacek i wiechcie z bezwonnych kwiatów.
Szybkim ruchem Helena otworzyła szufladę i zgarnęła do niej żółte tomiki. Padły pomiędzy liljowe batysty i kremowe walansjenki. Woń saszetów heliotropowych i Shery Bloosomu owionęła je.
Helena zamknęła szufladę i zaczęła gorączkowo chodzić po pokoju.
Ten człowiek niweczył dokoła niej wszystko.
Wyrywał ją z apatji, w którą się z takim trudem wtrąciła, targnął jej duchem, ukazał jej jakieś szczyty, na które mimo zawrotu i omdlenia wydostać się pragnęła — znikł, teraz powraca po to, aby ją dręczyć, drwić z niej i na pierwszym wstępie niebacznem jednem słowem druzgotać to, czem się otoczyła.
Ktoś poruszył klamką u drzwi.
Helena przystanęła, wiedziała, czuła, że to on, że to właśnie on stoi po drugiej stronie drzwi i wejść pragnie. Powiedziała sobie „nie otworzę“! — i równocześnie jak manekin podeszła i otworzyła drzwi szybko, jakby ulegając jakiejś przemocy.
Na korytarzu stał rzeczywiście Hawrat i uśmiechał się dziwnie, ale bez cienia ironji.
Ona bardzo zbladła, bo nagle poznała, że już straciła swą wolę i że będzie musiała robić to, co on zechce.
— Nie będę panią pytał o zdrowie, — wyrzekł Hawrat, stojąc wciąż na kurytarzu — ani o to, czy się pani na mnie gniewa. Przychodzę zapytać się, czy pani lżej już na duszy?
Helena za całą odpowiedź usunęła się od progu.
— Proszę! Wejdź pan — powiedziała z wielką prostotą, która ją sama zdziwiła.
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/123
Ta strona została skorygowana.