Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

Wreszcie wzrok swój znów na Helenę przeniósł i wyrzekł dwukrotnie:
— To dziwne!...
Ona twarz swą w dłonie ukryła.
— Tak... dziwne! — powtórzyła.
Nie wymienili, co jest „dziwne“, a jednak to dziwne było pomiędzy niemi wyraźne, fatalne i groźne. Zdawało się, że ci ludzie, w tej chwili zeszedłszy się tak daleko, skuci są jakimś łańcuchem, silniejszym nad wszystko, co rozum ludzki wytłumaczyć zdoła.
Gorąca, słoneczna jasność napełniała pokój, gdyż z okien powyjmowano zwykłe zielone mustikiery. Oni zdawali się nie czuć tej spiekoty, cali zasłuchani w to, co się z nimi działo. Ona, już zrezygnowana, bez woli przeciw temu, co przewyższało jej pojęcia, on, jakby jeszcze walczący z objęciem tej władzy, którą czuł, że objąć musi.
Nagle Helena odsunęła rękę od oczów i spojrzała jasno, szeroko, na siedzącego przed nią mężczyznę.
W złotem świetle słonecznem wydał jej się nagle wizją, całem jej przeznaczeniem, wszystkiem, do czego dążyć miała jej dusza, umysł i serce.
Przerażona tem objawieniem, nie pojmująca jeszcze samej siebie, nieruchoma i przejęta grozą, siedziała wyprostowana, z rękami zwisłemi wzdłuż ciała. Dech w niej zamierał powoli, czuła, że twarz jej robi się trupio bladą.
Przeznaczenie!
Miała je przed sobą. Ta twarz dziwna, doskonale piękna a mimo to jakby nieżyjąca, te oczy, szafiry dwa, z których płynęły jakby śmiertelne prądy, te usta rozkazujące a zarazem tak bezbrzeżnie smutne, ta cała głowa jakby otoczona silną obwódką dziwnej jasności, to było jej przeznaczenie! Ona to czuła, ona to w siebie chłonęła, ona to w mózg swój rylcem duszy wbijała.
I nagle Hawrat powstał, jakby zdecydowany i pochylił się ku niej, tak jak tam na wybrzeżu w chwili śmiertelnej trwogi.
— Nie lękaj się! — wyrzekł cicho — o ile to będzie w mej mocy, nie będziesz... nieszczęśliwą.
Coś zamigotało w jego źrenicach, coś niepewnego. Lecz dłoń jego pewna, chłodna spoczęła na jej czole.
— Uspokój się!...
W tej samej chwili Helena uczuła nadzwyczajne uczucie ulgi. Zaczęła oddychać prawidłowo, przejmujący chłód z pod czaszki ustępował powoli, ręce jej zgięły się mimowoli. Niewysłowiona błogość i spokój napełniały jej duszę.
Było to ukojenie tak rozkoszne, o jakiem nigdy nie marzyła. Dziwne uczucie wdzięczności dla Hawrata prze-