Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

pełniło jej serce. Nie pamiętała poprzedniego stanu bólu i trwogi. Wszystko znikło za dotknięciem jego ręki. Jak drobne dziecko teraz pragnęła zwinąć się w kłębek i zostać bez ruchu. Cała jej zalotność, pewność siebie dorosłej kobiety, nie istniała. Pozostało stworzenie bez woli, zależne od tej dłoni, która niem kierowała.
Pomiędzy nią a nim nie było nic jeszcze wspólnego, bo materjalnie nie wiedzieli nic jeszcze o sobie, o stosunkach, w jakich żyli, o tem, czem w ogóle oni byli na świecie.
A przecież wspólność ich dusz stała się nagła, silna, wielka i niezaprzeczona. Duchowo odczuli się i pojęli. Konwenanse tu nie grały żadnej roli, konieczność pewnego ograniczonego czasu dla połączenia się dwojga ludzi nie odnosiła się do ich duchowych istot.
Wspaniale, z całym czarem i majestatem w tej strudze słonecznej, w tym blasku, ogniu i świetle, łączyły się ich duchy i dopełniały wzajemnie. Niepokój, trwoga, delikatna subtelność duszy Heleny poddawała się z całą rezygnacją słabszego ducha, silnej, kształconej, w szkole życiowej, duszy Hawrata. Jednym ruchem położenia ręki na czole kobiety mężczyzna, jakby symbolizując siedlisko jej myśli, sprowadzał w tę kobietę spokój i równowagę.
Uczucie, jakie w tej chwili mieli dla siebie, było prawie identyczne. Oboje czuli przed sobą trwogę a zarazem wdzięczność. Trwogę, bo oto stali na przełomie swego życia. To, co ich spotykało, nie było banalną przygodą, przeprowadzoną według wszelkich zasad flirtu lub kodeksu światowego. Jedno dla drugiego było groźne i odczuwało tę grozę dreszczem trwogi.
Lecz zarazem i wdzięczność Hawrata dla Heleny objawiła się i napełniła go niezmiernie słodkiem uczuciem rozkoszy. Przywiązała go do siebie tą uległością i pokorą, z jaką bez walki prawie przyjęła jego duchową władzę. Po raz pierwszy w życiu wywierał ten silny, groźny a zarazem niepokojący wpływ na ludzkiej istocie. Dla niego Helena teraz przynajmniej nie była kobietą. To był ktoś jemu zupełnie podległy, jemu oddany, a ten ktoś, to była dusza ludzka, delikatna i wrażliwa jak harfa siedmiostrunna
I to właśnie było owe „dziwne“, co się stało pomiędzy niemi. Stać się musiało; wiedzieli o tem i może dlatego on starał się wczoraj i dziś w altanie nie mówić o pierwszem ich spotkaniu. Ale tamto, na brzegu, było stanowcze i tkwiło w nich obojgu z całą potęgą. To czuła teraz Helena doskonale, czuła w tych kilku zamienionych z nim słowach. Bał się widocznie poruszyć tej chwili, bał się i dlatego wczoraj banalnym gestem budził w niej artystyczne uczucia.