Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/128

Ta strona została skorygowana.



XXII.

To wszystko miało pozór snu.
Tak, to było senną legendą, którą przed Heleną rozkładali aniołowie, strojni w długie bizantyjskie szaty, o złotych aureolach dokoła jasnych włosów, rozkładali na kartach jej życia, nagle z szarej powszedniości zmienionych na tęczowo zabarwione o srebrnych odblaskach księgi.
Legendą było, co się dokoła niej działo, legendą, spływającą z poza błękitnych zasłon rozbudzonych uczuć, na tle akordów melancholijnych, cichych teraz już, bez żadnych wstrząśnień i dreszczów.
Gdy się tak poddała zrządzeniu losu i wyzbyła się wszelkiej szpetoty zalotności i obmyślanych z góry sytuacyj, rozpoznała, jak pięknym i bez żadnej skazy kryształem jest w rzeczywistości uczucie podniosłego stosunku kobiety do mężczyzny. Znikła sama dumna i chwilami, jak się nazywała, „przeciętna“. Powoli to, co płaskie i małe, ulatniało się z jej duszy a pozostawała sama woń, sam ekstrakt jakiegoś wdzięku w myśli, w czynach, w słowach. Ujawniało się to przez nią samą z najwyższą dokładnością i ona teraz zaczynała coraz chętniej wnikać w siebie i analizować swój stan, podczas gdy poprzednio unikała prawie rozpoznania barwy swego duchowego usposobienia.
Od rana budziła się chętnie, witając słońce i szum morza dolatujący przez okna. Wszystko teraz dla niej nabierało wdzięku na tej wysepce, wdzięku i pamiątkowego czaru. Już przez te dni kilka stworzyła sobie kapliczkę pamiątek.
Z tego okna posłyszała głos Hawrata, tu w altance po raz pierwszy zapytał ją „po co?“ i tem jednem pytaniem szarpnął całym jej pozornym rozumem. A tu, położył rękę na jej czole i tem niejako w sposób dziwny objął w posiadanie jej myśl, jej mózg, całą jej myślową, abstrakcyjną istotę. Pamiątek tych przybywało coraz więcej, bo teraz już i Hawrat poszukiwał jej towarzystwa i ciągle prawie byli