Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

Chatkę taką wynajmuje się na czas obecności swej w kąpielach i tam można spędzać długie godziny, patrząc na bezmiar błękitnych wód i słuchając ich szmeru.
Helena wynajęła taką chatkę, lecz nigdy w niej nie była. Namówiona przez Hawrata, przeniosła swą instalację z altany parkowej do owej słomianej chatki i odrazu oboje upodobali sobie ten domek jak dla lalek lub pszczół, cały pleciony w dziwaczne desenie.
Rozścielono na podłodze dywan, składane fotele przyniesiono od przekupnia giętych mebli, trzcinowe stoliczki służyły za gierydony, zielona zasłona upięta została u wejścia. Zasłona ta jednak była zawsze podniesiona, bo tak Hawrat jak i Helena pragnęli poić się widokiem zmiennych, dziwnych fal, które zdawały się być kameleonem olbrzymim, mieniącym się w słońcu.
Delikatne, niezmiernie jasne, pastelowe barwy wody morskiej miały tony seledynu, to znów przybierały barwy różanej jutrzenki.
Czasem ta różowość tak bladła, iż zdawała się być raczej pod falami, niż stanowić ich barwę; nagle zupełnie zamieniała się w jednostajny, czarujący błękit omdlewający i rozkoszny. Po tym błękicie przelatywały całe sznury pereł piany o srebrnych i złotych połyskach. Często słońce zapalało snop iskier w takim sznurze i iskry te przebiegały jak błyskawica błękit morza i ginęły, wchłonięte pogodną jednostajnością wody.
Nigdy prawie nie ukazywały się tu ani barki, ani statki. Czasem tylko gdzieś w oddali chyżo mknął jakiś żagiel. Mknął po fioletowej linji, która zlewała się z bielą horyzontu i przepadał tak tajemniczo, jak tajemnicze było jego zjawienie.
Helena i Hawrat w chatce swej plecionej lubili śledzić te statki. Skąd przyszły? Dokąd idą? Kto są ci ludzie, którzy zjawiają się tak nagle, jak duchy niewidzialne i kierują szeleszczącem skrzydłem żagla i spieszą, gnani jakąś fantazją lub potrzebą.
I Hawrat wtedy zaczynał powoli, cicho, jakby z żalem mówić o swej własnej wewnętrznej tęsknocie za taką ciągłą podróżą, za takiem pojawianiem się i znikaniem w promieniach słonecznych. Śmiał się, iż było w nim coś z Erumanzeli, których ciągłą wędrówkę rozumiał. Helenie zdawało się, iż słyszy odbicie własnych myśli. Tak i ona do niedawna pragnęła zmiany podróży i ciągłych wrażeń. Obecnie nic już nie pragnie, lecz gdyby on miał na skrzydłach takiego żagla niknąć w przestrzeni, zdaje się, i ona udałaby się śladami tej fioletowej linji, jakby zmuszona już teraz do dalszej wędrówki. Bo ma wrażenie, jakby znalazła kres, doszła do jakiejś zakreślonej mety. Leżąc tak wpół w plecionym fotelu, owiana lekkim, białym muślinem przejrzystej sukni, chwi-