Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

Tak samo i wiązanki, służące jej za podściółkę pod ręce, pozbawione były zupełnie cierni.
Wdzięczną uczuła się podwójnie za tę wielką delikatność, jaką doznała od niego, nietylko w rozkoszy kwiatowej, lecz w tej myśli o usunięciu brutalnego uczucia bolu, które mogło jej wrażenie zakłócić.
Zapach róż przepełniał chatkę, mieszając się z subtelnym zapachem wanilji, którą skropiona mata ze siebie wydawała.
Od morza płynął bardzo delikatny wietrzyk i przynosił szmer fal. Wiązanki róż, gałęzie liści, rodzaj jakiejś trawy, która z różami była zmieszana, zasłaniały Helenie widok na morze. Leżała upojona i oczarowana, z rękami zanurzonemi w chłodne i wilgotne kwiaty.
Sama była także piękną jak kwiat ze swą delikatną cerą, po której przesuwały się karminowe cienie. Suknia jej, o lekkiem, kremowem zabarwieniu wybornie harmonizowała z ogólnym tonem kiwatów.
Koronki jej figara miały musujący, śliczny odcień płatków róż.
Gdy tak leżała z przymkniętemi oczami, cała blada i biała, robiła wrażenie jakiegoś grobowego posągu oplecionego różami.
Pobożne, pełne smutku i żalu serce pokryło kwieciem sarkofag, a tylko marmurowa postać zmarłej spoczywała na tych łańcuchach jasnych kwiatów, tak nieruchomych i pięknych, jak ona sama.
W duszy Heleny rozjaśniło się dziwnie miło i pogodnie. Czuła, że jest piękną i otoczona jest dokoła tem, co jest najpiękniejsze w naturze.
Coś czystego, doskonałego, lotnego wypełniło jej serce i umysł. Uśmiechała się mimowoli do życia i do istnienia. Nigdy nie czuła się tak bardzo „kobietą“, jak wśród tych kwiatów. Błogo jej było tak, jakby po raz pierwszy znalazła się w krainie, do której była przeznaczoną. Przeszłe istnienie było dla niej ciemnym zakamarkiem, z którego jednym ruchem skrzydeł wydostała się w przestrzeń.
I rozmarzona zasnęła.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdy się zbudziła, słońce już zachodziło. Spała więc długo i snem kamiennym. Woń kwiatów odurzyła ją.
Była ciągle sama. Karol nie pojawił się wcale.
I była mu wdzięczna za to.
Czuła, że jego wyniosła, silnie męska postać nie będzie dobrze harmonizować z tą delikatną masą róż. Lecz choć go nie było, myśl o nim przepełniała całą tę wonną przestrzeń. On tu był duchowo i ten duch jego, jako subtelny