i dziwnie przejrzysty, najzupełniej godził się z czarującym przepychem bladych, rozkosznych kwiatów. Razem z ich wonią zdawało się Helenie, że wchłania w siebie i tę duchową część człowieka, który oplątał ją tym czarem, z którego wyzwolić się nie mogła i nie chciała.
Leżąc tak w swym wonnym grobie, kołysana szumem fal, Helena z całą jasnością zaczęła wywoływać przed swą duszę kształt duchowy Karola. Nie wiedziała o nim nic, nie znała ani jego życia, ani czynów, a przecież zdawało się jej, że nie jest dla niej już zagadką. Była w nim, w jego duchowej istocie jakaś jasność, która opromieniała i oświetlała wnętrze jego tajemniczego ja. Helenie zdawało się, że czyta tam wielkie i piękne słowa, nie zrozumiałe jeszcze dla niej, a przecież już nie obce. I co najwięcej ją porywało, to jakaś właśnie piękność szlachetna i pełna, z której źródła sobie sprawy zdać nie umiała, ale której obecność czuła i zaprzeczyć jej nie mogła.
Co dla niej było najdziwniejsze w tym człowieku, to wrażenie, iż postać jego fizyczna najdoskonalej harmonizuje z postacią jego duchową. Nie było w tych dwojgu połowach, które tak często są rozdźwiękiem w tłumie ludzkich istot, żadnego dysonansu i wszystko w tem ciele zdawało się być urobione na wzór duchowych linij i wartości tego człowieka.
Dumny, posągowy profil miał wyniosłość jego szlachetnej zadumy, delikatność cery i koloryt skóry, subtelność jego odruchów artystycznych i pojęć o pięknie. Silnie i szeroko zarysowane jego kształty harmonizowały z tą jakąś niezwykłą siłą duchową, która zdawała się wieść go przez życie; pełne wdzięku jego gesta zdawały się być natchnione poezją cechującą jego czyny.
Tak przedstawiał się jej Karol, gdy leżała wśród kąpieli kwiatowej, zgotowanej jego dłońmi. Odczuwała go, wyczuwała i pojmowała. Był jej bliski w tej nieobecności, bliższy niż wtedy, gdy siedział na progu tej chaty, o kilka kroków od niej. Zaczynała go znać i wciskać się niejako w atmosferę duchową, która otaczała tego człowieka.
Tak sądziła.
Bo oto gdy podniosła się z fotelu, strząsnęła ze siebie róże i posunęła się na próg chaty ku zachodzącemu w morze słońcu, to przeświadczenie poznania Karola znikło nagle brutalnie i dokoła niej utworzył się chaos, z którego ona już odcyfrować nic nie była w stanie.
Gdy świeże morskie powietrze owiało ją i blask zamierających na falach purpurowych strzał wypełnił jej źrenice, znikła duchowa znajomość Karola. Był on dla niej więcej jeszcze zagadką, niż poprzednio. Widok fal morskich przywiódł jej na pamięć chwilę strasznej trwogi tam na wybrzeżu,
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/139
Ta strona została skorygowana.