budziło się w niej, jakaś nienawiść do tych kobiet, których istnienie przeczuwała tam, stojąc samotna nad brzegiem Lido. Chciała mieć chwile odwetu za te ciężkie chwile, które wtedy przebyła. Patrzyła niebezpieczeństwu prosto w oczy i przesadzała jego nicość.
Była tak zaabsorbowaną swoją zemstą, że nie czuła, jak Karol lekko dotknął jej ramienia.
Co pani robi?... — zapytał ze zdziwieniem.
Ona odparła, nie spoglądając nawet na niego.
— Patrzę!
— Pani brzydko patrzy!
Głos jego był surowy i gniewny.
Ona to odczuła i to podnieciło w niej jakąś dziwną złość.
— Patrzę na rzeczy brzydkie, więc brzydko patrzę!
On szybkim gestem pociągnął za łańcuszek, na którym zawisła lornetka. Z ręki Heleny wypadło owe nieszczęsne „face â main“, na którym lwowski złotnik misternie wyrobił złoty monogram z koroną.
— Nie mogę znieść u kobiety tego rodzaju szpetoty — wyrzekł Karol.
Helena szybko zwróciła się ku niemu.
— Jak pan śmie?... — zaczęła, lecz on nagłym ruchem położył swą dłoń na jej ręce.
— Nie zdzieraj ze siebie uroku! — wymówił prawie rozkazująco.
Helenę ogarnął wstyd.
Tak, czuła to. Jeszcze jedno słowo, jeden gest, a urok mógłby rozwiać się w nicość. I wdzięczność uczuła do Karola za to, że nie dał jej wymówić tego słowa, zrobić tego gestu. W jednej chwili spokorniała, zmalała i wypiękniała duchowo i fizycznie. Bezwiednie ciało jej ułożyło się we wdzięczne, miękkie linje, twarz zajaśniała łagodnym żalem i pokorą. On patrzył rad i uśmiechnięty na tę przemianę i dłoń jego silnie i jakoś gorąco przycisnęła jej rękę. Ona chciała uścisnąć także jego dłoń, ale nie śmiała, tylko powolnym, ładnym gestem odrzuciła na bok lornetkę, jakby składając mu ją na ofiarę.
Było to nic, śmieszna drobnostka, ale w tem malował się już brak woli Heleny, nawet wtedy, gdy duma jej kobieca zranioną została.
Karol przysunął swe krzesło tak, że siedzieli teraz blisko siebie połączeni rękami na blacie marmurowym stołu. Mogło to wydawać się rażące, tembardziej, że latarnia oświetlała ich dość jasno, lecz tu nikogo to nie raziło. I rozglądając się powoli, Helena dostrzegła masę takich par jak oni, siedzących blisko siebie w poufałem miłosnem zbliżeniu. Niemal każdy stolik dawał przytułek takim dwojgu, dla
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/144
Ta strona została skorygowana.