walca snuły się pary, przeznaczne na ofiarne jęki dławionych piekielną rozpaczą serc.
Takie wrażenie zaczęło zapadać na duszę Heleny stopniowo, z początku niewyraźnie, powoli coraz jaśniej się tłumacząc.
Instynktownie, jakby trwogą zdjęta, pragnęła usunąć swą rękę z pod dłoni Karola.
Lecz brakło jej siły, nie fizycznej, lecz moralnej. Nie umiała rozkazać ręce swej odłączyć się od bezpośredniego kontaktu tego człowieka, który w tej chwili przedstawiał się jako jeden z cieni, wysuwających się z ponurego tłumu, aby wziąć w posiadanie jej serce, jej duszę, ją całą całą bezpodzielnie i w zamian dać jej tragiczną zagadkę szczęścia, połączonego z bólem i rozpaczą cierpienia.
Słyszała, że mówił do niej, mówił dużo i długo, lecz co? nie zdawała sobie z tego sprawy. Kilka banalnych frazesów odbiło się o jej uszy. O sobie nie mówił nic, nigdy, albo bardzo mało. Kim on był w istocie?
Zamknięty w sobie, chwilami błyszczący, chwilami tak duchowy, iż zdawał się nie być ziemską istotą, to znów w bezpośredniem zbliżeniu człowiek o zmysłach artystycznie grających jakąś symfonię, w której targały się jej nerwy. Wie, kim właściwie był on? W czem leżał jego urok?
W umyśle, w duchu, w postaci jego czy sentymencie estetycznym, który wiał od niego?
Jakie było jego życie? Co do tej chwili robił? Wspomniał, lecz nie jasno...
Jedno tylko wiedziała i czuła Helena,
Ten człowiek, gdy był przy niej, był dla niej niewidzialnym. Czuła go, lecz nie widziała, On był dla niej za zasłoną jakąś nieprzebytą. Gdy zniknął a duch jego krążył dokoła jej ducha, rozjaśniał się cały i zdał się być dla niej zrozumiałym.
Lecz w tej samej chwili targnęła się w niej wątpliwość.
Jestże to on istotnie takim, jakiego ona widzi oczami swej duszy? A może jestto poprostu jej własne pragnienie ujrzenia wreszcie i spotkania takiego człowieka, które w jej wyobraźni przybiera postać Karola. Wszak jechała w świat z gorącą chęcią poznania miłości tęczowej, strojnej we wszystkie barwy, począwszy od purpury namiętności, aż do czarnych fioletów rozpaczy.
A więc?
Powolnym ruchem zwróciła się ku Karolowi i patrzyć na niego zaczęła z poza mgły przysłoniętych rzęs. Zdjął kapelusz, tak jak wielu z dokoła siedzących mężczyzn, i żółtawy blask latarni oblewał jego twarz. W tej chwili ożywionej i jakby nerwowo podnieconej Helena nie była w stanie domyśleć się żadnego szczegółu. Widziała tylko, że był piękny
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/146
Ta strona została skorygowana.