— „De longo!“ i po chwili cicho, ślizgając się raczej po wodzie, niż płynąc, zjawiała się ciemna masa drugiej gondoli.
Delikatnie, jak dwie zapóźnione po nocy jaskółki, mijały się gondole i światła ich latarń wymieniały kolory swego oświetlenia.
Jakieś sferyczne, nieziemskie uczucie ogarnęło Helenę. Z oddali jeszcze dolatywała muzyka, teraz zmutowana, przyciszona i drżąca. Karol zesunął się prawie na kolana przed wpół leżącą, smutną i rozmarzoną.
Zupełnie niespodzianie Karol bardzo delikatnie i z pewną szlachetną dyskrecją zaczął wypytywać Helenę, kim jest i naprowadzać na pewne zwierzenia.
— Dlaczego wędrujesz pani sama po świecie? Czy nie masz nikogo?
Z głębi jej przepełnionego żalem serca wydarł się cichy głos:
— Nikogo!
I to był punkt, z którego wyszli oboje w swej rozmowie po raz pierwszy, z jej strony całej i szczerej — z jego natchniowej jakimś sentymentem litości czy obawy.
W miarę jak Helena przedstawiała się w tę noc letnią i dziwną, samą, bez opieki, na wolę i wicher losu lub nerwów rzuconą kobietą, czoło Karola pokrywała chmura. Ręce jego mniej silnie oplatały ręce młodej kobiety. Nie odgarniał jej włosów, które teraz prawie zupełnie zakryły jej czoło. Nie powstał jednak z klęczek, lecz pozostał tak tuż przy niej, przy jej twarzy, wpatrzony w nią tak, jakby oderwać się od widoku jej ust, jej oczów nie mógł.
Ona powoli przychodziła do siebie i choć rozżalona ciągle, jednak pełną była jakiejś otuchy i nadziei. Zainteresował się wreszcie jej losem szczerze i otwarcie. Pytał ją o drobnostki, stanowiące jej istnienie. Chciał, pragnął wiedzieć. A więc nie była dla niego pretekstem do pięknego zestroju róż, lub podziwu godnem z powodu swych linij i karnacji dziełem sztuki. Teraz dopiero dojrzał w niej kobietę i odłączył od niej abstrakcyjne pojmowanie jej istoty.
A więc...
Zadrżała cała, myśląc o tej konkluzji. Po co te szczegóły? Kobiety, którą się zajmuje przelotnie, nie pyta się o nie. Helena wiedziała to już ze smutnego doświadczenia.
Łzy jej oschły z oczów. Uniosła się na poduszkach i ożywiła stopniowo. Miała jednak zawsze ten dobry instynkt, iż nie podnosiła głosu, aby nie mącić nastroju. Głos jej łączył się harmonijnie z szumem wody, rozsuwającej się przed dzióbem gondoli. Lecz wspominając niektóre szczegóły swego zamężcia, Helena nie mogła się powstrzymać od ożywienia i uśmiechu. Mówiła mimowoli „mój pierwszy
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/149
Ta strona została skorygowana.