Helena szybko zebrała fałdy sukni i dzwoniąc brelolokami, zawieszonemi u paska, przestąpiła bramę. Zaraz zwróciła się na prawo i pewnym, śmiałym krokiem po dobrze znanych alejach iść zaczęła.
Na cmentarzu ptaki znużone upałem poukrywały się w gałęzie drzew. Kwiaty na grobach rozwijały się lub więdły pod promieniami słońca. Jakaś kobieta w żałobie oczyszczała mogiłkę małego dziecka z chwastów.
Przy niej na ziemi leżały na papierze nasiona nasturcji.
W oddali, bardzo nawet daleko, rozmawiały monotonnie dwie kobiety, dozorujące grobów. W powietrzu była woń nieokreślona, woń właściwa bliskościom garbarń i cmentarzy. Duszą czuło się tu robotę nowego życia z ruin starego istnienia, rozkwit z kałuży rozkładu. Ponad tą pracą rozciągała się tajemnicza skorupa ziemi, zazdrosna i nieprzejednana.
Helena stanęła przy grobie męża.
Był to bardzo porządny, solidny nagrobek, właściwy dla właściciela domu i lwowskiego obywatela. Zamożność zmarłego rozpierała grób i wydostawała sie na zewnątrz. Grobowiec był bezmyślny i banalny.
Helena czuła tę banalność, ale jeszcze wtedy była tak przygnieciona wpływem, jaki na nią nieboszczyk wywierał, iż na inny zdecydować się nie mogła. Przytem Helena była chwilami uparcie logiczna. Zdawało się jej. że grobowiec trochę więcej „śmiały“ mógłby nie zgadzać się ze wspomnieniem postaci, którą kryło wieko trumny. I dlatego wybrała płytę gładką, dużą, ciężką, piaskową. Na niej kazała wznieść obelisk z czarnego marmuru i wyryć napis dużemi, złotemi zgłoskami. Na rogach ustawiono dwie latarnie weneckiej roboty i Helena, patrząc na nie, przypominała sobie zawsze latarnie swego powozu.
Grób jednak Gronowicza imponował dostatkiem i przyzwoitością. Miał w sobie coś z porządnej kamienicy, do której „żebrakom i domokrążcom“ wstęp wzbroniony. Przed grobem Helena kazała postawić ławkę, na której dawniej siadywała dość często.
Czyniła to jednak niechętnie. Nie doznała bowiem nigdy spokojnej, kontemplacyjnej zadumy, siedząc na tej wygodnej ławce, przed tym burżuazyjnym grobem. Modliła się najczęściej, ale czyniła w tem zadość obowiązkom. Czuła, iż wdowa powinna modlić się przy grobie męża. Czuła i dlatego się modliła.
I dziś usiadła na ławce, złożywszy poprzednio pęk czerwonych storczyków na piaskowej płycie.
Gorąco się wzmagało, słońce biło teraz prosto całym żarem na jej głowę. Lekka materja parasolki nie osłaniała jej dostatecznie. Zaczęła odmawiać modlitwe, ale przerwała
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/15
Ta strona została skorygowana.