wątpił, że znów napadła ją zmora trwogi, jak wtedy na wybrzeżu morskiem. Oczy jej, szeroko rozwarte, z wyrazem dzikiego lęku wpatrywały się w przestrzeń. Po czole płynęły krople potu — widać było, iż straszną chwilę przebywa ta żyjąca istota. Całą siłą woli czepiała się odlatującej duszy. Ciało jednak było mdłe widocznie i siłą pieszczot pozbawione władzy.
Dusza tryumfowała.
A w Karolu zbudziło się w tej chwili dzikie, fatalne pragnienie. Chciał tę kobietę kochać całą — jak jest — żywą — to jest jej ciało ożywione duchem. Zapragnął, zdaje się, nawet teraz więcej jej duszy, niż ciała, może dlatego, że oddalała się od niego królewska i gardząca. Pochwycił zziębniętą Helenę w swe ramiona i wpił się wzrokiem w jej oczy.
— Zatrzymaj ją — każę ci!... — wyszeptał.
Ona go pojęła — jakkolwiek głos jego doleciał do niej, jakby przez szum trzcin. I pierś jej podniosła się jękiem, a ręce wyciągnęły się z wysiłkiem najwyższym, jakby coś chwytały w przestworzu. Potem ręce Heleny wysunęły się do jej piersi, jakby pojmawszy coś niewidzialnego, tuliły z całą siłą i dzikością. Był to wysiłek straszny i grozy pełen. Gondola sunęła tak cicho teraz już po pełnem morzu w stronę Lido, iż zdawała się ślizgać po falach. Wenecja nikła i światła jej przechodziły znów w legendowe, drżące złotem filary.
Karol, pochylony, śledził wyraz twarzy Heleny.
Ona po owym wysiłku pozostała jeszcze nieruchoma — lecz życie zdawało się powracać do jej ciała i napełniać je dawnem ciepłem. Usta jej zaznaczyły się wązką, różowawą linją, ręce straciły marmurowy chłód i sztywność.
I wreszcie otworzyła opuszczone na chwilę powieki i jakby powracała z jakiejś bardzo długiej i wyczerpującej podróży — wyszeptała:
— Oto jestem!...
Jego ogarnęło teraz jakieś wielkie rozrzewnienie. Uczuł prawie lęk, trwogę przed tem, co zaszło. Dla niego ta ulatująca w przestrzeń dusza powróciła znów do ziemskiej powłoki. Jego głos sprawił ten wielki cud miłości. Nie jej wola sama tu działała, lecz jego rozkaz.
Z dumą wielką i jakąś wdzięcznością pochylił się ku rękom Heleny i całować je począł. Ona uniosła się trochę na poduszkach i cicho — prawie niedosłyszalnie wyrzekła:
— Mam nie opuszczać cię więcej?...
— Tak! — odparł po pewnem wahaniu mężczyzna.
Lecz ona powtórzyła raz jeszcze i teraz głośniej:
— Mam nie opuszczać cię więcej?...
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/152
Ta strona została skorygowana.