Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/154

Ta strona została skorygowana.



XXIV.

Jak zorza poranna nagle z poza osłony nocy tryskająca, tak zaróżowiła się nad Heleną atmosfera miłości.
Kochała pełną piersią, kochała pełnią zmysłów, kochała rozumem, uczuciem i duszą całą. Przywiązywały ją więzy silne do postaci, do ducha, do myśli Karola i tak szła za nim, jak niewolnica, cała drżąca i do ofiary gotowa. Gdy była z nim, czuła się teraz całą i jakby dopełnioną. Myśli jej niedokończone i urywane, które przedtem odbiegały w przestrzeń i nikły w bezdennej i smutnej pustce — teraz natrafiały na grunt podatny, na który padały i rozwijały się wspaniale, jak kwiaty.
Często Helena zdumiona sama zastanawiała się wśród barwnych kłębów tych myśli. Gdy słyszała, jak Karol analizował ją, rozwijał i przed oczy jej przesuwał już ukształtowane i piękne — nie chciała wierzyć, że myśli te powstały z jej umysłu i że zaludniały ogród jej pojęć.
Pod jego wpływem — ta pustka, którą zdawała się mieć w mózgu, ta namiętność małomiasteczkowej burżuazki nikła. Jakby z pustej zupełnie amfory, cudem zaczynał sączyć się strumień, który nietylko miał połysk brylantów, lecz i pewien żar wód, dobywających się z głębin więcej kształconego umysłu. Być może, iż działała tu suggestja i wzrokiem i fluidem. Karol oddziaływał na umysł Heleny, lecz Helena sama czuła, iż chwilami Karol był zdziwiony siłą i śmiałością jej poglądów lub określeń, odrzucającym precz szablon utartych komunałów.
Czasem prześliczny rumieniec zakłopotania wytrysnął na twarz kobiety, jakiś lęk, czy dorówna, czy sprosta biegnącym w dal myślom mężczyzny. Często on przystawał niejako w drodze, oglądał się na nią i dźwigał ją na skrzydłach własnych słów, ku jasności i światłu. Czasem, porwany wirem własnych, zbudzonych myśli, pozostawiał ją jej siłom i biegł bez niej — a ona wtedy pozostawała sama, bezradna i zasmucona tym brakiem tchu i przygotowania, które nie dozwalało jej poszybować z nim razem w krainę