Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

pojęć zbyt śmiałych i pragnień druzgocących, burzących, lecz równocześnie wprowadzających harmonję wielkiej, potężnej Sprawiedliwości.
I gdy Karol tak stanął już na wyżynie sam, obejmując myślą szerokie i rozjaśnione widnokręgi — ona skarżyła się delikatnie i cicho, przypominając o swej obecności, tłómacząc, usprawiedliwiając z tego braku sił umysłowych, które zatrzymały ją wśród drogi bez tchu, oślepłą i ogłuszoną od lawiny jego myśli, spadającej z ogromnym łoskotem z wysokości, na którą wzniósł się silny i potężny.
— Nie mogę nadążyć tym myślom! — mówiła — daruj, umysł mój w takim zastoju.
Lecz on — zwracał się ku niej z dobrocią taką, z jaką się zwraca do dziecka inteligentnego i chętnego w obserwacyjnych ścieżkach.
— Nie! nie! — mówił — staraj się, wniknij, intuicją zrozumiesz mnie, nadążysz.
Całe światy odkrywały się przed nią.
Zasklepiona w ciasnem kole burżuazyjnych wierzeń, miała widocznie w sobie spadłą jakąś gwiazdkę, która tliła w popiele domowego paleniska.
Ginął popiół, żar miłości rozwiewał go w dal i oto gwiazda zaczyna promienieć jasnym, trochę oślepiającym blaskiem. To, co Helenie zdawało się konieczną i prawną słusznością — zaczynało w świetle tej gwiazdy być bezprawiem. Poza płotem tradycją samolubów grodzonym — rozciągały się całe łąki, po których wolno było bujać myśli ludzkiej, oddychającej pełnią swobody i słońca.
Poczuła się człowiekiem — żyjącym, zabierającym pewne miejsce pod słońcem, zrozumiała, iż jest jednem z kółek, potrzebnych do poruszania wszechświatowej maszyny.
— Każde tchnienie twoje jest podporządkowane i konieczne, każdy twój gest odnajdzie się w gestach ludzkości, każda myśl twoja ma naznaczoną godzinę, w której stanie się czynem — mówił do niej Karol.
— Moim czynem?
— Nie, może lat miljony przejdą — gest twój powróci kołem zakreślonem i stanie się częścią składową jakiejś chwili.
Helena posępniała. Czoło jej przecinała bruzda. Pragnienie zużytkowania owoców swych budziło się w niej egoistyczną chęcią.
— Więc nie ja?... — mówiła cicho, a głos jej brzmiał żalem.
Lecz Karol uśmiechał się tajemniczo.
— Co wiedzieć możesz? ty? nie ty?... Czy sądzisz, że to, co w tej chwili w tobie tak cudownie to pragnienie sformułowało — kazało ci w jednej chwili przeżyć całą trage-