Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/158

Ta strona została skorygowana.



XXV.

Dlaczego?
Zdawała się w tej chwili posiadać wreszcie to, za czem dążyła.
Pragnęła miłości i żyła w tej krainie z taką siłą, że zdawało się, iż codziennie przeżyła już całe swe życie i nic więcej ponad to, co doznała — doznać już nie jest w stanie.
A jednak — robak zwątpienia jakiegoś toczyć zaczął jej serce.
W Karolu było napozór całe oddanie się człowieka, który ogarnia istotę kobiety siłą swej wyższości, ujarzmia ją, a przecież ulega jej czarowi i ścieli się niemal do stóp jej — pokorny i uległy w swem świeżem zwycięstwie.
Otwierał przed nią swe myśli, przemawiał przy niej i wobec niej głośno i często, pozwalając się unieść zapałowi, jaki żarem przejmował zasłuchaną i rozkochaną kobietę.
Lecz mówił z nią o rzeczach zewnętrznych, o błędach ustroju społecznego, roztrząsał jej w tym względzie przekonania, rzucał ją w wir jaskrawych prawd, zrywał z jej oczów kastowe zasłony przesądów. Troszczył się o jej duszę, napawał się wonią tej duszy i przypatrywał się z oddali jak gwieździe, którą ożywiał gorącem tchnieniem.
Radość błyszczała w jego oczach, gdy dusza ta nabjerała coraz żywszego blasku. W miłości swej znajdował całe snopy iskier, które dorzucał do tego rozpłomieniania się kobiecego duch-gwiazdy i potem z rokoszą potrącał o struny myśli Heleny.
— Patrz! — mówił — to dała nam twoja dusza — taką chwilę niezwykłą i podniosłą... Patrz, ciesz się, bądź dumną... toś ty, to właściwie ty jesteś...
Lecz — ze siebie, ze siebie samego — Karol nie dawał nic.
Myśli, myśli i słowa.
A potem zajęcie się nią i wielkie bezbrzeżne uczucie.
Sam zaś zawarł zazdrośnie gmach, w którym żyła jego dusza.