Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

— Jakto? Rozstali?...
— Bo dręczysz mnie. Ja tego nie zniosę. Pragnę, ażebyś była kwiatem i czarem mego życia. Tego od ciebie pragnę tylko.
Lecz ona mimo trwogi, w jaką ją rzuciły jego poprzednie słowa, nie chciała odstąpić od swego pragnienia.
— Kwiatem — czarem! — powtórzyła z goryczą — zgoda. Lecz dlaczego każesz mi nie znać się wtedy, gdy ty znasz mnie tak dokładnie?
Nie było odpowiedzi.
— Odpowiedz, dlaczego?
On zdawał się walczyć z chęcią wypowiedzenia się jasnego i dokładnego — coś migotało w jego oczach, rozchylało mu usta. Zdawało się, lada chwila posypie się sznur słów strasznych, nieodwołalnych.
W piersi Heleny załopotało gwałtownie serce. Czekała — chciała pochwycić choćby w lot to druzgocące wyjaśnienie.
Lecz — to trwało sekundę, może dwie.
Z wielką powściągliwością, napiętnowaną bólem — Karol przemówił wreszcie:
— Nie teraz... później powiem ci dlaczego.
— Musisz!
I zaraz dodał, jakby z litośną groźbą:
— Kobieto... nie burz swego szczęścia!..
Odpowiedzią był mu śmiech jej krótki, pomieszany z łkaniem.
— Szczęścia? — ha! ha!... szczęścia!...
Szybko porwał ją za ręce.
— Jesteś nieszczęśliwą? Już?... teraz?...
Z kolei ona nie dawała odpowiedzi.
Milczeli długą chwilę. Zimno głębokiego nieporozumienia przeszło na wskróś ich serca. Pierwsza ocknęła się Helena. Instynktem odgadła, że nie powinna pozwolić przedłużać się tej chwili, inaczej zarysuje ona taflę ich życia zbyt ostro i głęboko.
Wszakże całe życie mieli iść razem, należało więc unikać bolesnych rys, o które pierwsze ich kroki potykać się miały.
— Co będzie dalej? — przemknęło jej przez umysł, na wzór spłoszonego ptaka.
I z trwogą pomyślała o tem czemś „nienaprawionem“, które stać się mogło pomiędzy nimi dwojgiem.
Po kobiecemu zapragnęła ocalić siebie i jego od grożącej fali.
Uczepiła się nadziei, cienia, cienia....
— Więc... później, co?
On był zdenerwowany, osłabły pod wpływem tej ciężkiej chwili.