uśmiechnięta mimowolnie, wpatrzona, cała oddana radości i oczekiwaniu i patrzyła, jak tam, od stóp góry dążyła ku niej początkowo drobna, powiększająca się stopniowo postać mężczyzny.
I on ubrany jasno — dość lekko i szybko piął się po stopniach kamiennych, zatrzymując się chwilami, aby posłać ku stojącej na balkonie kobiecie rozkochany wzrok, pełen niecierpliwej namiętności.
Wreszcie — kroki jego równe, nerwowe rozlegały się na kamieniach chodnika, prowadzącego z tarasy do hotelu, szybki bieg po schodach i oto — pocałunek długi, przeciągły — wilgotne wonne kwiaty, dreszcze niezapomnianej ekstazy i wreszcie rozplecenie ramion, spojrzenie sobie w oczy przez wilgotną mgłę zamąconych rwącym niepokojem źrenic.
— Czekałaś?... Spóźniłem się?...
— Nie — nie.
I znów pocałunek, teraz już w usta, bez tchu, bez pamięci, jak pieczęć jakiegoś dozgonnego zobowiązania na wieczne, wspólne oddanie się.
Do drzwi ktoś puka dyskretnie. Marja wnosi tacę ze śniadaniem. Bieli się porcelana, złoci miód na krysztale, srebrne drobne przybory błyszczą jak djamenty.
— Chodźmy do naszej sali jadalnej!
Wychodzą, śmiejąc się, na balkon. Dziś on zawiesza przyniesiony ze sobą termometr, ona zaś wczoraj przybiła dla niego małą paterę, która będzie mu służyć za popielniczkę.
Uradowani cieszą się instalacją, krzątają się, pomagając sobie wzajemnie.
Tymczasem słońce rozprószyło mgły i triumfalnie zaczyna wydobywać z opalowej toni całe miasto, które stopniowo wyłania się jakby z topieli.
Błyskają wieże i wynioślejsze dachy większych gmachów. Z wysokości Wilhelmshöhe i w tem oświetleniu porannem Luzerna ma wygląd białego, alabastrowego miasta, zlekka przetykanego ciemną zielenią liści. Daleko widać jasno perłową taflę jeziora, na której konają powoli resztki mgły. Ciemny wąż starego miasta jedynie ciemniejszą linją przecina tę delikatną jasność.
W coraz większej dali, w mistycznej już niemal odległości, niepewne i ledwo dostrzegalne zaznaczają się kontury Rigi i Pilatusa. Jest to cała harmonia niewyraźnych linij, tonów zaledwie zlekka różowych i złotych.
Myśl ulata w tę toń niepewna i powraca bez wrażeń, oczekując na silniejsze i pewniejsze zarysy. Błądzić jednak pragnie z upodobaniem jak motyl wśród porannych, budzących się w oparach klombów. Odgadując — leniwie
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/179
Ta strona została skorygowana.