Odrzuciła się od niego, niezgaszona jego słowami.
— Właśnie dlatego, że czuję się szczęśliwą w tej chwili, chcę pomnożyć to przeświadczenie jeszcze pewnością, że będziemy i nadal tak szczęśliwi...
— Czem? Czy nadzieją, że przyjmować będziesz pewną ilość matołków w swoim salonie?
Helena śmiać się zaczęła.
— Matołków?... Ależ ja mówię o twoich przyjaciołach.
— Ja nie mam i mieć nie będę nigdy przyjaciół! wymówił twardo.
Puścił jej głowę i, oparłszy się o balustradę, patrzył znów w przestrzeń.
Dreszcz znów przebiegł serce Heleny,
— Czy nie wierzysz w przyjaźń? — spytała.
Nie było odpowiedzi.
— Wierzysz jednak w miłość?
Zwrócił ku niej swe wielkie i piękne oczy i zagłębił w niej wzrok tak wymowny, że zrozumiała go bez słów!
— Kochając — wierzysz w mą przyjaźn dla ciebie... ciągnęła dalej.
Sceptyczny uśmiech, lekki, zaledwie dostrzegalny przewinął się przez jego usta.
Teraz ona porwała go gwałtownie za ręce.
— Dlaczego się uśmiechasz? Czy nie wierzysz, że zdolną jestem do okazania ci największych dowodów przyjaźni? Czy sądzisz, że jedynie miłość mnie do ciebie przywiązuje?
— Co ja myślę... wyrzekł po drugiej pauzie — to już zostać powinno moją tajemnicą, ale to jedno ci powiem, Leno, i zapamiętaj to sobie — że pomiędzy ludźmi, którzy się namiętnie, (uważaj co mówię) namiętnie kochali, nie może być śladu przyjaźni. Pierwszy kontakt ust... i uczucie dobroczynne łagodne niknie. Ty, skoro coś nas rozłączy, nie tylko nie dasz mi dowodu przyjaźni, ale wręcz staniesz się moim wrogiem...
— Skoro nas coś rozłączy?
To jedno tylko zrozumiała i blada, prawie bez tchu oparła się o balustradę.
— Skoro nas coś rozłączy?
Żadne słowo zaprzeczenia celem zatarcia tego wrażenia nie wyszło z jego ust. Opał się o słup i nagle zmieniony dodał niskim, prawie drżącym głosem:
— Kto wie, co go jutro czeka?...
— My przecież wiemy! wyszeptała z wysiłkiem.
— Tak, wiemy w tej chwili, ale za minut dziesięć...
— Och! Jak możesz tak mówić!...
— Sama tę rozmowę wyzwałaś! Dlaczego ciągle zwracasz się ku przyszłości? Czemu nie żyjesz teraźniejszością?
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/181
Ta strona została skorygowana.