Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

Coś było rozpaczliwego w tym hymnie triumfalnym zmysłów, jaki nagle owionął ich gorącem swem tchnieniem. Zdawało się jej nieraz, że w głębi jego piersi słyszy łkanie i że przedziera się do niej krzyk jakiegoś strasznego bólu przez czarną zasłonę o purpurowych blaskach.
Chciała echem swej własnej rozpaczy odpowiedzieć na ten zasłyszany jęk, lecz w pianie szalonych pieszczot tonęło jej bolesne wrażenie i nie mogła już odczuć nic ponad tą potęgą, która ją sił i wiedzy pozbawiała zupełnie.
Nie pozwalał jej ochłodnąć ani na chwilę. Płonęła ciągle i była cała jak drżąca pochodnia podsycana jego płomieniem i nigdy już więcej nie było mowy o sercu, o jej duszy, która spłoszona jak ptak, bez szelestu skrzydeł odsunęła się w daleką przestrzeń
Nie pozwolił jej nawet myśleć, tak jakby zrozumiał, że w myśli, w zastanowieniu się jej, leży dla niego wielkie niebezpieczeństwo, cały jego wróg, czyhający na nagłe ocknienie się jej lepszej, jej wzniosłej, jej wielkiej — nie zgnębionej kajdanami żądzy, która im obojgu purpurową falą ognia oblewała umysły.
Tamta badała, chciała wiedzieć, czuła, stawała przed nim śmiała i tragiczna, zapuszczająca rękę na dno jego duszy.
Kim jesteś! — wołała nieustraszona, a nie słysząc odpowiedzi, omdlewała z troski. Ta, którą trzymał w objęciach, nie pytała o nic, nie skarżyła się — bo usta miała zapieczętowane pocałunkiem, jakby wieko trumny.
Była to burza, wir, szał. Witali się i żegnali pocałunkami, od których nosili krwawe stygmaty. Bez słów, z cichym jękiem pozostawała ona sama, jakby rzucona nad brzegiem przepaści, obramowanej falą płomieni. Z trwogą bezbrzeżną padała na samą myśl stoczenia się w tę przepaść na samym jej brzegu, nie mając już siły do oporu, do zatrzymania się w nieszczęściu. Wyglądała świtu, aby znów powitać go o rannej mgle, tak jak go żegnała wieczorem i zdawał się ten żar wzmagać tak wielką potęgą, iż niemożliwem było, aby ludzie mogli ku sobie tak rwać się bezbrzeżnie, tak lgnąć bez pamięci, tak stapiać się w jedno i wibrować jak dwie harfy, oplątane jednemi strunami.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

I nagle, bez przyczyny, bez żadnego widocznego powodu przyszła reakcja — przyszło na Helenę opamiętanie nerwowe z początku, lecz w miarę postępu silne, pewne i nadzwyczaj jasno się zarysowujące. Jak ptak, któremu związano skrzydła, porwała się i strząsnęła ze siebie płomienne szaty miłosnych pieszczot.