— Precz — zawołała — sama do siebie, precz odemnie, ty nędzna! Gdzie wleczesz mnie? Po jakichś trzęsawiskach, gdzie zostawisz mnie wkrótce? Czy zdołam cię wtedy od siebie oderwać i zniszczyć tak, jak śmiertelny jad, którym się przez długą chwilę poiłam? Precz!...
Zawlokła się na balkon, pod gwiaździste niebo, które wspaniałym baldachimem rozpięło się nad jej głową. Piła zimne, prawie mroźne powietrze, płynące od jezior i gór. Kąpała w niem swe płuca, strawione żarem i bólem. Wilgotna mgła leciuchno pokryła jej twarz i obnażone ręce. Zdawało się jej, że ktoś obmywa ją ze stygmatów krwawych, które jego pocałunki wycisnęły na jej twarzy.
— Sobą chcę być! sobą!... — wołała — całą sobą, nie tylko niewolniczą istotą, wsłuchującą się w rozkoszne dreszcze. Zapomniałam czuć, myśleć, wnikać w siebie, upajać się czarem piękna i smutku — patrzeć i pozwalać swej duszy rozwijać się i drżeć echem innych drżeń. Patrzyła wciąż w górę, ku gwiazdom, jakby chciała oderwać się na zawsze od wszystkiego co ziemskie, co ją wlokło i w pyle tarzało.
— Jak słodko, jak błogo! — myślała.
Krystaliczna czystość drgających świateł uspakajać ją zaczęła powoli.
— Nie wszystko we mnie wygasło! Odczuwam piękno, drżę teraz, lecz nie wspomnienie jego pieszczot wywołuje we mnie to drżenie. Drganie mych nerwów, to raczej odblask i echo brylantowych blasków gwiazd, które mnie ku sobie ciągną.
W oddali, na Rigi, płonęła jasna latarnia, świecąca na hotelowej wieży.
Mignęła chwilowo w źrenicy Heleny.
Ze wstrętem odwróciła się od niej.
— Tylko tam! Tylko tam! — myślała, szybując wzrokiem ku gwiazdom, — nie zdołał człowiek dosięgnąć! Tam nie ośmielił się zaznaczyć swej zuchwałej kultury! Żadna żerdź! żaden pomost, żaden wiadukt... Za wysoko dla niego, za wysoko!
Ogarnęła ją radość wzgardliwa na myśl, że dziedzina gwiazd pozostanie na zawsze czystą i niedościgłą.
— Dziewiczy świat! Wieczysty, dziewiczy świat... do niego chronić się zawsze mogę, wybiegać wzrokiem i tam w brylantach cała tonąć, w ciszy, w spokoju, w blaskach, a mimo to w ciemni! Tam mogę odpoczywać, chłonąć w siebie uspokojenie bez obawy zranienia się o jakiś wytwór ludzkiego rozumu, naginającego harmonję przyrody do jego poziomych celów!
Tam, ach tam!...
Chwilę miała tak błogą, tak wzniosłą, że w całem życiu swojem nie przypominała sobie takiego wrażenia. Oder-
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/184
Ta strona została skorygowana.