Próbowała żartować, kryjąc drżenie serca, które buntowało się w niej, domagając się jeszcze mimo wszystko należnej sobie części.
On przez ten czas powściągnął swe wzburzenie i usiadł przy niej, napozór już spokojny.
— Uparta jesteś! — wyrzekł z uśmiechem — mówiłem to dla twego dobra...
— Lękasz się... o co?
— Lękam się, ażebyś — pozwalając swemu sercu na zbyt wielką przewagę, nie cierpiała nadto...
Helena uczuła się zdumioną.
— Nie cierpiała?... nie rozumiem. Wszakże, pamiętasz, tam, na Lido, powiedziałeś mi raz, „o ile to będzie w mej mocy, postaram się, abyś nie cierpiała“. Tak zrozumiałam wówczas twe słowa.
Zmarszczył brwi, szafir jego oczów pociemniał jeszcze jeszcze więcej.
— Nie mówmy o tem!... — nalegać zaczął — nie mówmy!
Zgodziła się chętnie, bo zdawało się jej, że do tego lasu, do tego ich kąta wsuwa się znów jakiś cień, który czyhać zaczyna na ich szczęście. Z takim wysiłkiem stłumiła w sobie od pewnego czasu ten żal, tę gorycz, jaką czuła do niego za to zamknięcie swych myśli, za to usunięcie z przed jej duszy — jego ducha.
Z Lido, z gondol weneckich, z ich chatki nadbrzeżnej, słomianej i wonią róż przesiąkłej — przyjechali tu pod szczyt Rigi i wszędzie coś dzielić ich zaczynało.
Przypomniała sobie ich smutną wędrówkę do Rigi Staffalu, a potem tę burzę zmysłów, ten orkan pieszczot, który zohydził jej i uciec kazał z balkoniku, który był przez jakiś czas ich miłem i rozkosznem gniazdem.
I oto znów — w tej kaplicy o szarej kolumnadzie drzew, pod baldachimem świerkowych gałęzi, gdzie zdawało się, że cisza dusz i spokój ciał, jest zapewniony, wsuwa się to coś nieokreślonego, coś, co jak siła jakaś przepotężna i niezwalczona destrukcyjnie działa ciągle i tęczowy łuk ich miłości, pod który się chronią, przecina nieubłaganą dłonią.
Prawie już z rozpaczą Helena pragnie ocalić ten kąt i swoje serce przed zniszczeniem i dręczącem przeczuciem. Nie chce i nie może iść znów dalej po nowe schronienie, w którem mogłaby dozwolić swej miłości rozwijać jej duszę, porywać myśl ogrzewać serce, upajać zmysły.
Jedno ma tylko pragnienie — pozostać na miejscu i zrozumieć, jaki kierunek przeważać zaczyna w jej uczuciu dla Karola.
— Dopomóż mi — mówi słodko i nie dodaje nic więcej, gdyż wmawia w siebie i sądzi, że i on pragnie tylko jednego — rozwinięcia się ich miłości w wielki, czerwony kwiat mi-
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/189
Ta strona została skorygowana.