Od dwóch tygodni trwa już pomiędzy nimi ten stan ciszy i upojenia.
Jest to przecież coś sztucznego. Wyniesieni siłą i wolą Heleny w eteryczne przestrzenie — oboje pilnują teraz swych słów, swych gestów, czegokolwiek, coby mogło zburzyć ich chwilowy, zachwycający spokój.
Helena zrozumiała, że analiza zabija miłość. Unika więc analizowania swego stanu i działa instynktownie, nie obliczając tego, co czyni. Powoli zaczyna przechodzić całą szkołę, jaką przejść musi każda kobieta rozkochana i przygotowana z góry, że miłość ta ma być jedną, jedyną wielką miłością jej życia.
Umie teraz przywoływać na usta uśmiech, umie zatajać słowa, uczy się wpadać w ciszę z rozcienianych akordów, umie usuwać się nawet w cień i z niego śledzić zagadkę — wieczystą zagadkę, jaką czuje, że dla niej pozostanie Karol. W tem odosobnieniu, w jakiem żyją, nic nie objawia się z niego, nic oprócz gorącej i rzeczywistej miłości i uwielbienia dla jej piękna i zajęcia się jej duchem. Ona — nie broni mu teraz przystępu do swej duchowej istoty, lecz nie czyni nic, aby ułatwić mu to zadanie. Nie zamyka tak jak on wrót swej duchowej świątyni, lecz znajduje on tę duszę prawie śpiącą i jakby znużoną.
Dawne przejawy i odruchy nie istnieją. Porusza tematy, które dawniej działały na nią, jak prąd wichru na harfę Eolską. Dobywa drobne, gasnące iskierki. Nie zdaje się nie płonąć.
Zdziwiony — cofa się, jakby urażony. Ona nie przypomina mu tak jak dawniej jego skrytości, lecz właśnie w tym braku wyrzutów — on czytać się zdaje najłatwiej. I to dotyka go i boli.
Widocznie usprawiedliwić się nie może i zadaje to gwałt jego chęciom. Analiza jej duszy była mu drogą i wdzięczną pracą.