mych względem niego warunkach... A więc i ja go kochać nie mogę? I ja takiego człowieka nie chcę?
Zapragnęła teraz pozostać sama za jakąkolwiek cenę, aby zdaleka od niego zbadać swe uczucia.
Czuła bowiem, że on w pobliżu rzuca na nią zbyt wielki urok i czar ten nie dozwala jej chłodno zastanowić się nad stanem swego serca.
W milczeniu powstała z mchu i skierowała się ku domowi. Lecz on porwał się także z ziemi i pospieszył za nią.
— Dlaczego uciekasz? — zapytał rozdrażniony — Czy teraz nawet i siebie chronić przedemną będziesz?...
Nie odpowiedziała nic jakby zraniona do żywego, lecz on zdawał się nagle zrzucać ze siebie jakąś maskę i porwał ją brutalnie w swe objęcia.
— Zgniotę cię — i zmuszę, żebyś była inną...
Na ustach swoich Helena poczuła jego gorące wargi. Było coś w tym pocałunku znieważającego, w sposobie szarpania jej wiotkiej postaci coś z rozzuchwalonego tyrana, pragnącego zohydzić i zbezcześcić to, co czcił, uważał za piękne.
Nie broniła się, tak była poprostu zgnębiona tem, co ją spotykało. Nie przeczuwała takiego wybuchu.
— Nie tędy do mej duszy droga!... — wymówiła wreszcie, gdy on wypuścił ją ze swych splecionych objęć i odepchnął prawie tak silnie, że oparła się o pień drzewa.
Blady, drżący stał opodal — a ciemne jego źrenice, powiększone, zdawały się ogromnemi, czarnemi plamami w jasnej masce jego twarzy.
Szare kolumny świątyni o szmaragdowym kobiercu i ciemnej, iglastej kopule zdały rozwierać nagle szeroko wrota jego schronienia i oto na progu zjawiał się świat cały, ten świat z dołu, od stóp góry, świat ludzki, pełen brudu i nędzy — brzydki w gestach ducha i ciała, idący gzygzakiem ścieżek a nie całym ogromem szlachetnych i czystych horyzontów.
Helena zrozumiała, iż teraz jest po wszystkiem. Odczuła, iż błękitny eter znikł i wszystkie jej wysiłki nie pomogą. Wreszcie sama zbyt strasznego doznała wstrząśnienia, aby dłużej milczeć miała.
Drżącemi rękami ścierała ślad pocałunku i odgarniała opadłe na ramiona i na twarz włosy.
Wreszcie spojrzała na Karola.
Przeraziła się — był tak blady, tak zmieniony, iż troska przejęła jej serce. On widocznie cierpiał.
— Nienawidzisz mnie? — zapytał z cicha.
Nie odpowiedziała mu nic. Wyciągnął ku niej rękę. Nie ujęła tej ręki, choć coś w niej krzyczało, że powinna to zrobić.
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/194
Ta strona została skorygowana.