jest wampir, który mnie ssie i druzgoce radość moją. Chcę cię widzieć, tak jak ty mnie widzisz!... Chcę mieć w tobie cherubina jasności, a nie demona, osłoniętego cieniem i tajemnicą! Zrozum!
Wyciągała ręce w cień, w którym on krył się, w którym ona go przeczuwała, bo teraz straciła z nim kontakt duchowy tak dalece, że tylko mogła go już widzieć swym materjalnym wzrokiem.
— I kochać cię będę.... zaczęła znowu — tak bezgranicznie, tak bez swej woli i pamięci o sobie, tak ci mą duszę oddam na przepadłe, że będziesz mógł rozwiewać ją według upodobania w mgły i gwiazdy, będziesz mógł wysyłać ją, jak gońca, aby ci przyniosła wieści o tem, czego jeszcze nie wiesz, a wiedzieć pragniesz!... Ona ci posłuszna do stóp przypadnie, pytać nawet nie będzie, co z nią uczynić zamierzasz, ale ona wiedzieć musi, kto nią rządzi, ona wiedzieć chce, ma do tego prawo... skoro odsłonić przez nią możesz tę „pewność“, która zabija, albo która da ci wreszcie radość i uspokojenie.
Wyczerpana, osunęła się na mech i padła głową na to miękkie i wilgotne od rosy wieczornej posłanie.
— Czyś mnie zrozumiał? — zapytała wreszcie. — Czy odczuwasz potrzebę takiego bezmiernego porozumienia się naszych dusz, jeżeli przez moją twoja ma poznać największą tajemnicę, bo tajemnicę śmierci?
Nie było odpowiedzi.
W ciemni, w której krył się Karol, panowała bezgraniczna cisza. — Zdawaćby się mogło, że ten człowiek istnieć przestał i stał się czarnym, marmurowym posągiem.
Po duszy Heleny przebiegł zimny dreszcz. Demonem jej się zdał w tej chwili ten człowiek, demonem, z którym miał ją połączyć łańcuch nierozerwalny, dośmiertny. Wypełzał ku niej strach i skoczywszy jej na kark, neurastenicznie dławić począł. — Nie wyciągała już ręki w ciemnie, nie mówiła nic. Patrzyła też prawie w obłędzie, czekała, że z tych drzew padnie na nią jakiś straszny wyrok.
I wreszcie dał się słyszeć głos Karola:
— Więc jestem tak duchowo potrzebnym do twego istnienia?
— Przykuwasz mnie z dniem każdym coraz silniej, coraz straszniej — odparła bez wahania.
— Jeżeli jednak...
Głos umilkł jakby niepewny, wreszcie z pewnym wysiłkiem ciągnął:
— Jeżeli jednak stałoby się coś takiego, coś, co rozłączyłoby nasze istnienia?... Co wtedy?...
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/198
Ta strona została skorygowana.