Już od rana wie Helena, że Hawrat jechać musi.
Ze Lwowa nadeszły trzy telegramy. Ważne sprawy każą mu jechać bez zwłoki. Helena chce jechać z nim razem, lecz on prosi ją, aby pozostała jeszcze dni parę w Lucernie i przyjechała później. Musi bowiem zatrzymać się w Wiedniu — zobaczyć się ze znajomymi posłami, którzy wnosili interpelację w sprawie, w której on ma występować jako obrońca.
Lęka się przytem, aby ich kto nie zobaczył razem podróżujących. Ludzie są złośliwi. Za powrotem do Lwowa zastać już mogą gotowy rój plotek. W ich wspólnym interesie należy unikać wszystkiego, co mogłoby im zatruć przyszłość i cień jakiś rzucić na Helenę bez najmniejszej przyczyny.
— Wszak będziemy mężem i żoną — co nas mogą obchodzić głupie plotki — mówi Helena.
Lecz on tłumaczy, perswaduje, prosi. Widać w nim wielką troskę widocznie o jej reputację, o jej dobrą sławę i Helena zaczyna choć z żalem poddawać się jego woli.
Po owej scenie w lesie powrócili do domu milczący i wyczerpani. Rozeszli się bez zamienienia słowa, a nazajutrz Karol, zmieniony i blady, ze śladami walki wewnętrznej na twarzy, oznajmił Helenie o konieczności natychmiastowego wyjazdu.
Nie spadło to na nią niespodziewanie.
Całą noc przygotowywała się poprostu do jakiegoś nieszczęścia — i dlatego ta wiadomość nie pogrążyła ją w takim smutku, jak gdyby przyszła nagle i nieoczekiwanie.
— Zatelegrafuję, kiedy masz wyjechać z Lucerny! — uspokajał ją Karol.
— Nie trzymaj mnie tu zbyt długo! — prosiła ze słodkim wdziękiem, tuląc się do jego piersi.
W chwili tej rozstania wszystkie dawne ich niepokoje zdawały się znikać i ustępować serdecznemu smutkowi. Pieszczoty ich były delikatne i pełne nieokreślonego czaru.