Poili się swym widokiem, tonęli wzrokiem, ręce ich nie rozstawały się. On zwłaszcza tulił ją ciągle do swej piersi w bezgranicznej jakiejś czułości.
Całował jej czoło i włosy. Przytulał do twarzy jedwabne zwoje jej szala, przepojonego wonią heliotropu i kwiatów wiśniowych i wspominał barwy jej ulubionych sukien. Jakaś świeża, niemal naiwna strona miłości odsłoniła się nagle przed nimi w tej ostatniej chwili. Pieszczotliwe nazwy i zdrobniałe ich imiona wypływały im na usta.
Oczy ich spotykały się po to, aby zajść wilgotną mgłą łez, podczas gdy usta uśmiechały się łagodnie. Wszystko straszne, tajemnicze zdawało się niknąć i ustępować w jakąś dal niezmierzouą. Troszczyli się o drobiazgi podróży i on nakreślił jej plan powrotu ze ścisłością zupełną. Kupowali przepyszne ametysty na wybrzeżu i złocone kołatki, ozdobione szarotkami i napisem Luzerne. Balkon swój przyozdobili masą purpurowych róż — „ostatnich róż“ — jak zapewniła sprzedająca im te kwiaty Francuzka.
Długo wieczorem stali na balkonie przytuleni do siebie, patrząc jak nad Lucerną z nad wybrzeża strzelały w górę rakiety i rozsypywały się złotemi kłosami na tle ciemnego nieba.
— Gdzie będziesz jutro o tej porze? — pytała Helena głosem, w którym brzmiały łzy.
Wymienił nazwę stacji i oboje przysuwali się jeszcze bliżej do siebie, a owa ręka, opasująca Helenę, która przedtem tak gnębiła ją i ciężyła jej, stawała się dla niej słodkiem i pożądanem objęciem.
Nagle on zbliżył swą twarz do jej twarzy i wyszeptał, mając prawie swoje usta na jej ustach:
— Powiedziałaś wczoraj, że nauczyłem cię... umierać. Czy jednak nie nauczyłem cię także żyć — chcieć żyć?
— Tak! — odparła z prostotą — nauczyłeś mnie kochać, a więc przez to i żyć... Nie pojmuję teraz życia bez miłości — bez twojej miłości.
Chmura smutku przesunęła się po jego twarzy.
— Zbłądziłem bardzo! — wyrzekł po chwili — nie nauczywszy cię przez miłość jednostki — pokochać wszechświat. Wtedy potrafiłabyś żyć...
— Nie pragnę żyć inaczej, tylko dla ciebie i tobą. Zresztą, nauczysz mnie jeszcze kochać wszechświat! Na to mamy czas przecież. Pozwól mi tylko teraz kochać siebie bez granic i bez żadnych zastrzeżeń.
Westchnął ciężko i złożył pocałunek na jej miłośnie ku niemu zwróconych oczach.
— Jak ciężko! — wyrzekł, jakby do siebie — jak strasznie ciężko!...
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/201
Ta strona została skorygowana.