lowane w wiśnie, białe portjery obramowane zielonem i purpurowem suknem — cały pokój do połowy obity suknem, szklane tafle tualety, umywalni, stolików, cała wesołość wiosenna, wytworna, owionęła ją dokoła. Lampa u stropu biała na srebrnych łańcuszkach, brak najzupełniejszy złoceń, a wszystko co świecić mogło, srebrne, działało na Helenę uspokojająco, lecz zarazem zimno i bez jakiejkolwiek spójni duchowej.
Usiadła na niskim fotelu, obitym kretonem w pęki wiśni, i zaczęła teraz zastanawiać się nad odniesionem wrażeniem.
Nowo tu, czysto, jasno. Inaczej, przedewszystkiem... inaczej!
A więc — może i to, co ją gryzie, co ją moralnie wyniszcza, zaginie i ona w tem otoczeniu nowem zdoła odnaleść siebie inną, zdrową — bezmyślną — taką jak dawniej była.
Tak. Lecz i z tamtemi meblami nie wiązało się wspomnienie Karola. Przeciwnie nie znała go, nie wiedziała nawet o jego istnieniu. Żyła tu życiem artystycznie tresowanego zwierzątka.
I całe dawne gniazdo zburzyła dobrowolnie. To nowe wiązało już ją raczej z tem wyfrunięciem w świat, z tem wybiegnięciem pod pałac tęczy miłosnej, pod którym czekał na nią — nieznany a wyśniony rycerz.
W tym samym rogu, gdzie dawniej stała lustrzana szafa — inna w rysunku, inna w pomyśle — lecz jednakowo odbijająca postać naprzeciw siedzącej Heleny.
Wzrok młodej kobiety padł teraz w to zwierciadło a myśl cofnęła się nagle wstecz o kilka miesięcy — i oto — nastąpiło w umyśle Heleny porównanie. Jak w ów wieczór pamiętny rozwiewała dokoła siebie muśliny szat na wzór tancerki, muśliny szat i przeźrocza złudzeń.
Złocisty blask świec płonących w kandelabrach na wskróś przenikał białe, lekkie tkaniny, a marzenie jej płonącej wyobraźni przeświecało jasno przez opary złudzeń. To wszystko owiewało dziwną mgłą dokoła jej ciało, jej duszę — i łączyło się w rozwiewny akord, drżący całą ciekawością i pragnieniem.
Ciało jej było młode, dusza jej była młoda i choć ciemne tkaniny i ponure meble zdawały się chcieć przytłaczać tę bujną młodość — przecież jakby z grobowców kwiat, przeświecała ona nadzieją, nienasyconem pożądaniem szczęścia, gracją i wdziękiem romantycznych uniesień.
Tak było w ów pamiętny wieczór.
A dziś?
Wczesny ranek — słońce jesienne wstaje powoli, krwawo — rozdziera gwałtownie osłony chmur.
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/209
Ta strona została skorygowana.