Wreszcie Weryho znów się zatrzymał naprzeciw niej.
— Dobrze... — wyrzekł, jakby odpowiadając na jakąś myśl ukrytą — dobrze, a kiedyż pani wróci?
Ona śmiać się zaczęła gwałtownie.
— Kiedy? ho! ho!... Nie wiem — skoro mi pieniędzy zabraknie, a może skoro mi sił nie stanie...
On zatopił w nią swój wzrok, który nagle ożywił się i nabrał wyrazu.
— I czego pani będzie po świecie szukała?
Helena milczy. Namyśla się. Prawda — czego ona właściwie szukać będzie? Wrażeń?.. Nie. I nagle, bezwiednie prawie, woła jakby tryumfującym głosem — jakby zwiastującym wreszcie jakieś odkrycie głębi swej duszy.
— Miłości!
I szybka następuje odpowiedź Weryhy:
— Jakiej?
A ona z uśmiechem rzuca mu z oczyma na wpół przymkniętemu
— Takiej... jak tęcza!
Słowa te wpadają pomiędzy nich dwoje pozornie puste i bez znaczenia, lecz coś przed wzrokiem ich dusz migoce całą gamą barw, rozpływa się w przestrzeni.
Jak tęcza!
On nie żąda tłumaczenia, on ją odczuł, zrozumiał.
Wie, że to ma być miłość pełna, złożona po prostu z całej gamy uczuć od purpury namiętności aż do ciemni rozpaczy. Ona także tak zrozumiała to określenie, które wydarła z jej ust jakaś nieznana siła i oboje milczą teraz, a pomiędzy nimi niewidzialna smuga miłości ścieli się niby morze o zachodzie słońca i ciągnie i wabi...
Ściemnia się już prawie zupełnie. W kątach salonu tworzą się jakby ciemne pieczary — tu i ówdzie widać jeszcze szkielety palm.
Pierwsza Helena budzi się z zamyślenia.
— Pal... mówi do Jurka, czemu nie palisz?
Ona sama nie pali, ale lubi upajać się dymem tytoniowym, który rozpływa sję po salonie.
Lecz on nie sięga ręką po papierosa — i bardzo wolno odchodzi ku oknu — staje w niem i opiera się o ramę.
— Gorąco ci? pyta Helena — mnie także gorąco...
Nie idzie jednak do okna. Siedzi na fotelu, kołysząc się lekko. Ogarnia ją uczucie jakiejś błogości. Jest u siebie, cisza... spokój. Niedaleko ktoś jej życzliwy. I w tej samej chwili rodzi się w niej niepokój, czy dobrze robi, jadąc od tej ciszy i spokoju, goniąc za tą tęczą...
Uczucie to przejmuje ją wielką przykrością i dawnem wrażeniem trwogi, które powraca z nową siłą. — Przez otwarte okno słychać, jak ktoś znów zaczyna grać l’Altalenę.
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/22
Ta strona została skorygowana.