Jakby zrezygnowana usiadła wreszcie na jednym ze sztywnych foteli, usiadła bez wdzięku, jakby umyślnie, zaniedbując linje.
On usiadł także i Helena zauważyła, że unikał jej wzroku. Mrok już zapadał, wczesny jesienny zmrok pełen niewypowiedzianej melancholji. Helena siedziała zwrócona twarzą do światła i pragnęła, aby on spojrzał na nią więcej badawczo i zajął się zmianą niekorzystną, jaka w niej zaszła.
Lecz on na nią nie patrzył, tak jakby owa jedna chwila wystarczyła mu do objęcia całej sytuacji. Zrozumiał, że miał przed sobą ruinę serca, piękna i życia tej kobiety. Głos jego przyciszony, ruchy prawie żadne, coś łagodnego, a przeniknionego wielką litością, zaczęły przepełniać zimną i ponurą atmosferę saloniku.
Wolno, spokojnie, po „swojemu“ mówić zaczął, nie pytając jej o wrażenia, odniesione z podróży, nie drażniąc jej niczem, co mogło powiększyć jej ból. Odrazu znalazł pośrednie tematy, spokojne, i teraz powoli kołysał ją prawie melodją głosu i intonacją.
Za temat posłużyły mu meble, ów „styl“ nie będący stylem, lecz wystawą indywidualnych pojęć piękna i szybko zaczął analizować każdy mebel, tak jakby to czynił ogrodnik, znajdujący się przed kląbem rzadkich a sztucznie wyhodowanych, dziwnych i różnobarwnych tulipanów.
— Nie czuję się tu swojsko! — wymówiła wreszcie Helena.
— Tak... — odparł Weryho — ale dlaczego pani chce swe otoczenie, stworzone dla innych, przystosować do siebie. Niech pani śledzi poczucie piękna tych, którzy meble te, obrazy i przedmioty sztuki wyrabiali. Zachwyci się pani „ich“ wyobraźnią. Powoli na ich tle utworzy sobie odpowiednią swoją koncepcję piękna. Jeśli będzie się nawet różnić, jeśli linje ukochane przez panią będą się rozbiegać z ich linjami, to i to jeszcze da pani zadowolenie pewnej niemej dyskusji i opozycji artystycznej i szlachetnej.
Z upodobaniem przypatrywał się sprzętom i ścianom.
— Ile ja tu widzę połączeń tajemnych ze sobą, ile!... całe światy! Niech się pani tylko wpatrzy... proszę... i pani to samo znajdzie.
Lecz te artystyczne dyssertacje nie porywały Heleny. Na króciuchną chwilę zajęły ją, ale było to mgnienie oka, teraz znów cała hydra smutku ogarnęła ją brutalnie, pomimo obecności Weryhy.
Hawrat, jego żona... wszystko stawało jej w pamięci.
Siedziała milcząca, z oczami wbitemi w desenie dywanu..
Wówczas Weryho spojrzał na nią i znów to samo uczucie litości zadrgało mu w głębi źrenic. Lecz dyskrecja delikatna,
Strona:Gabriela Zapolska - Jak tęcza.djvu/223
Ta strona została skorygowana.